niedziela, 18 listopada 2012

Autostopem do Zvartnots



Ci z Was, którzy śledzą mnie już od jakiegoś czasu na pewno nie będą zaskoczeni, gdy napiszę, że 4.11 minęły już dwa miesiące odkąd po raz pierwszy postawiłam swoją stopę na Armeńskiej ziemi. Nie było chyba lepszego sposobu, żeby to uczcić, niż ruszyć się gdzieś autostopem w towarzystwie Bartka – pierwszej osoby, z którą się zapoznałam w Armenii, tuż po przylocie, jeszcze na lotnisku. :) Oczywiście ja jestem tak roztrzepana, że nie do końca się zorientowałam co do „święta” i dopiero Bartek mnie ostatecznie uświadomił, podczas naszego ‘lunchu’  już w ruinach Zwartnots, które były celem naszej wyprawy.


Łapanie autostopu jak zwykle w Armenii nie sprawiło problemu – ani razu nie czekaliśmy dłużej niż 5min. Za pierwszym razem podwiózł nas jakiś wojskowy, potem się przesiedliśmy do sympatycznego pana z sympatyczną córką. A w drodze powrotnej… już nie pamiętam. Pamiętam za to, że wstęp na teren byłej świątyni kosztował nas 700 dram i pani żądała dodatkowej opłaty w wysokości 1000 dram za możliwość robienia zdjęć… Może i bym była wstanie się poświęcić i wyskoczyć z tych pieniędzy, dla swobody robienia zdjęć, gdyby nie fakt, że Ararat tego dnia był niewidoczny, co zdecydowanie odejmowało ruinom uroku.


 Katedra Zvartnots, której obecnie podziwiać można tylko ruiny, powstawała w latach 641-661 i miała przyćmić swoim wyglądem świątynie w Etchmiadzynie. Oprócz świątyni powstał również pałac dla Katolikosa- głowy Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego – niestety również w ruinie. Te wszystkie budowle zostały zniszczone przez trzęsienie ziemi w 930 roku. Jednak nawet ruiny są ciekawe, zwłaszcza dla osób interesujących się architekturą, bo jak podają wszystkie posiadane przeze mnie przewodniki – są to perełki na skalę światową. 




Oboje z Bartkiem bardzo się staraliśmy docenić ich piękno i nawet nam się to udało co do niektórych fragmentów pozostałości. Poza tym, nieźle się bawiliśmy zaglądając to tu, to tam, znajdując dziwne półki z gruzami i robiąc nielegalne zdjęcia z ukrycia.  Dobrą zabawę mieliśmy też w muzeum znajdującym się na terenie kompleksu – podziwialiśmy tam stare zdjęcia z czasów pierwszych badań archeologicznych na terenie ruin i podśmiewaliśmy się z chaosu panującego wśród eksponatów, które głównie nie były podpisane.  Tak więc ja ogólnie czas spędzony w Zvartnots uważam za udany, ale nie wydaje mi się, że by to było miejsce, które każdy turysta  koniecznie powinien zobaczyć w Armenii.



A już jutro post o części dalszej autostopowania z Bartkiem, czyli o drodze powrotnej. :)

3 komentarze:

  1. Hmm...głazy na półkach? Armeńczycy to mają pomysły! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To może notka o tym, co każdy turysta powinien zobaczyć w Armenii? Jeszcze przed 16. stycznia. ;)

    OdpowiedzUsuń

.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...