Ci z Was, którzy śledzą mnie już od jakiegoś czasu na
pewno nie będą zaskoczeni, gdy napiszę, że 4.11 minęły już dwa miesiące odkąd
po raz pierwszy postawiłam swoją stopę na Armeńskiej ziemi. Nie było chyba
lepszego sposobu, żeby to uczcić, niż ruszyć się gdzieś autostopem w
towarzystwie Bartka – pierwszej osoby, z którą się zapoznałam w Armenii, tuż po
przylocie, jeszcze na lotnisku. :) Oczywiście ja jestem tak roztrzepana, że nie
do końca się zorientowałam co do „święta” i dopiero Bartek mnie ostatecznie
uświadomił, podczas naszego ‘lunchu’ już
w ruinach Zwartnots, które były celem naszej wyprawy.
Łapanie autostopu jak zwykle w Armenii nie sprawiło
problemu – ani razu nie czekaliśmy dłużej niż 5min. Za pierwszym razem podwiózł
nas jakiś wojskowy, potem się przesiedliśmy do sympatycznego pana z sympatyczną
córką. A w drodze powrotnej… już nie pamiętam. Pamiętam za to, że wstęp na
teren byłej świątyni kosztował nas 700 dram i pani żądała dodatkowej opłaty w
wysokości 1000 dram za możliwość robienia zdjęć… Może i bym była wstanie się
poświęcić i wyskoczyć z tych pieniędzy, dla swobody robienia zdjęć, gdyby nie
fakt, że Ararat tego dnia był niewidoczny, co zdecydowanie odejmowało ruinom uroku.
Katedra Zvartnots, której obecnie podziwiać można tylko
ruiny, powstawała w latach 641-661 i miała przyćmić swoim wyglądem świątynie w
Etchmiadzynie. Oprócz świątyni powstał również pałac dla Katolikosa- głowy Apostolskiego
Kościoła Ormiańskiego – niestety również w ruinie. Te wszystkie budowle zostały
zniszczone przez trzęsienie ziemi w 930 roku. Jednak nawet ruiny są ciekawe,
zwłaszcza dla osób interesujących się architekturą, bo jak podają wszystkie
posiadane przeze mnie przewodniki – są to perełki na skalę światową.
Oboje z
Bartkiem bardzo się staraliśmy docenić ich piękno i nawet nam się to udało co
do niektórych fragmentów pozostałości. Poza tym, nieźle się bawiliśmy
zaglądając to tu, to tam, znajdując dziwne półki z gruzami i robiąc nielegalne
zdjęcia z ukrycia. Dobrą zabawę mieliśmy
też w muzeum znajdującym się na terenie kompleksu – podziwialiśmy tam stare
zdjęcia z czasów pierwszych badań archeologicznych na terenie ruin i
podśmiewaliśmy się z chaosu panującego wśród eksponatów, które głównie nie były
podpisane. Tak więc ja ogólnie czas
spędzony w Zvartnots uważam za udany, ale nie wydaje mi się, że by to było
miejsce, które każdy turysta koniecznie
powinien zobaczyć w Armenii.
A już jutro post o części dalszej autostopowania z
Bartkiem, czyli o drodze powrotnej. :)
Hmm...głazy na półkach? Armeńczycy to mają pomysły! :)
OdpowiedzUsuńoj - nie ważne co - ważne jak :)
UsuńTo może notka o tym, co każdy turysta powinien zobaczyć w Armenii? Jeszcze przed 16. stycznia. ;)
OdpowiedzUsuń