Autostopowanie rozpoczęliśmy w sobotę 17.11 z samego
rana. Najpierw musieliśmy się przedrzeć przez miasto, co do łatwych rzeczy nie
należało, by w końcu wylądować na drodze wiodącej z Erywania na południe
Armenii. Z racji tego, że w tym kraju nie ma niezliczonej liczby dróg, to
mogliśmy wsiadać do każdego samochodu, bo wszyscy przynajmniej przez jakiś czas
swojej podróży zmierzali w kierunku Goris.
Pierwszy autostop złapaliśmy niemalże w locie, bo ledwo co wysiedliśmy z
autobusu, a już nas przyuważono. Usadowiliśmy się więc wygodnie i ruszyliśmy w
drogę z Arszakiem i jego mamą. Oboje doskonale mówili po rosyjsku, więc trochę
sobie podyskutowaliśmy. Mama Arszaka opowiedziała nam o wojnie z
Azerbejdżanem i o tym, jak dobrze jej się żyło w czasach Związku Radzieckiego,
co z mojego punktu widzenia było ciekawym doświadczeniem. Jazda w ich
towarzystwie miała jeszcze jeden plus – Arszak zatrzymywał się wszędzie, gdzie
tylko pisnęłam z zachwytu, będąc pod wrażeniem widoków, więc w sumie co chwilę
i dzięki temu mogłam pstrykać zdjęcia do woli. A było czemu – cała droga na
południe wiedzie przez góry, czasami wręcz wrzyna się w ogromne skały, tak ogromne, że człowiek
zaczyna czuć jak malutkim go stworzono.
Niestety, Arszak nie zmierzał do samego Goris, odbijał w
połowie naszej trasy w stronę innej ponoć także ładnej miejscowości Jermuk.
Z Arszakiem pożegnaliśmy się w Vayk i zaraz po
zatrzaśnięciu drzwi zgodnie z Vitalim stwierdziliśmy, ze potrzebujemy się
posilić. Przy drodze za bardzo nie było gdzie rozłożyć się z naszym piknikiem,
zaczęliśmy więc eksplorować okolicę. I tym sposobem Vitalij znalazł „most”
prowadzący na drugą stronę leniwej rzeczki. Sceneria na piknik wymarzona – szum
wody, żółć i czerwień liści wokół nas – w Vaynk jesień właśnie osiągnęła
najpiękniejszy stopień jesieniowatości.
Co prawda, w jedzeniu co jakiś czas przeszkadzały nam
pasące się niedaleko krowy, ale miało to też swoją zaletę, bo raz ja jakiś czas
przez rzeczkę przeprawiali się ludzie ich doglądający, którzy chętnie z nami
rozmawiali. Czuliśmy się tam
więc tak dobrze, że leniliśmy się prawie godzinę. A gdy już przyszedł
czas łapać kolejny autostop miny nam trochę zrzedły. Nie mogliśmy znaleźć dobrego miejsca na
łapanie autostopu, bo wszędzie były zakręty i nie było nas widać zza gór. A jak
już znaleźliśmy coś możliwego, to żadne auto nie chciało się zatrzymać. Po
około 15 minutach czekania doszliśmy do wniosku, że trzeba zacząć robić coś
konstruktywnego, wzięliśmy się więc… za robienie zdjęć. ;)
Podczas
beztroskiego oddawania się
pstrykaniu, Vitalij opowiadał mi historię jego znajomych, którzy próbując
autostopować w Niemczech 3 razy zostali odwiezieni przez policję,bo robili to w
złym miejscu… I w tym czasie zza góry wyłonił się samochód opatrzony napisem
„wojenna milicja”, który ku naszemu zdziwieniu zatrzymał się przy nas.
Rozpoczął się jakiś armeński krzyk, z którego zrozumiałam tylko „nstir”,czyli
siadać. Przerażona wpakowałam się do samochodu, a Vitalij za mną. Oboje nie
wiedzieliśmy co się dzieję – próbowaliśmy rozpocząć konwersację po rosyjsku,
ale faceci po rusku ni w ząb. Bardzo wytężałam mózg, żeby cokolwiek zrozumieć z
tego co do nas mówią, ale rozumiałam jedynie „autobus”, no super. „Czy oni nas
wiozą na jakąś stację, żebyśmy sobie tam łapali autostop?” zastanawiał się
Vitalij. Nie miałam pojęcia o co im chodziło, więc jak mantrę powtarzałam
„Uzumem gnal Goris” ( chcę jechać do Goris), a oni przytakiwali, i dalej
kontynuowali jakieś opowieści o autobusie. O secie, bliska już byłam załamania
nerwowego, bo zupełnie nie wiedziałam co się dzieję, a opowieści o nieuczciwych
mundurowych, żądających pieniędzy za byle co, nasłuchałam się w Armenii co nie
miara. Na szczęście w pewnym momencie naszej szalonej jazdy zwolniliśmy, a
mundurowi zaczęli się za czymś oglądać, tak jakby na coś czekali. I wtedy to
zauważyłam daleko za nami dwa autobusy, gdy się zbliżyły okazało się, że
wypełnione są młodymi żołnierzami. „Aaaa! Oni ich konwojują!”- zagadka nr 1
rozwiązana! Zaraz po tym, uraczono nas drugą zagadką – mundurowi zaczęli
bełkotać coś o Goris. „Czego oni chcą? Czy próbują nam coś opowiedzieć o tej
mieścince?”- zastanawiałam się. Sprawa Goris, była dla nich na tyle ważna, że
widząc, że nic nie rozumiemy, jeden z nic zadzwonił do jakiejś kobiety, która
przez telefon tłumaczyła coś po rosyjsku Vitaliemu, który… przytakiwał ale i
tak nic nie zrozumiał.^^ Jechaliśmy więc dalej, z dwoma funkcjonariuszami
„wojennej milicji” w zupełnie nieznanym nam kierunku. Atmosfera rozluźniła się
trochę, gdy jeden z facetów zaczął z nami rozmawiać po angielsku-armeńsku,
używając w kółko tylko trzech słów, hello, thank you i please. Ja nie
wytrzymałam i palnęłam armeńskie „ du mazalu es” co oznacza „ale z ciebie
zabawna osoba”. Oczywiście skradłam tym tekstem ich serce i do końca naszej
wspólnej podróży mundurowi się chichotali. A wspólna droga zakończyła się dość
niespodziewanie, bo w szczerym polu. Po prostu zjechaliśmy na pobocze i usłyszeliśmy
„ teraz pojedziecie tym samochodem” – co
odnosiło się, do drugiego auta opatrzonego napisem „wojenna milicja”,
który stał nieopodal. Następni mundurowi, byli starszymi panami doskonale
znającymi rosyjski, dowiedzieliśmy się więc, że pierwsi funkcjonariusze wydali
rozporządzenie, że tak jak autobusy jadący za nami i my mamy być odstawieni do
samego Goris. A panowie zmienili się dlatego, że przejechaliśmy z jednego
regionu Armenii do drugiego i tamci nie byli już odpowiedzialni za dalsze konwojowanie.
Na nasze szczęście, starsi panowie nie byli zbyt rozmowni, mogliśmy więc
troszkę odpocząć od ich krzykliwych poprzedników, co nam się bardzo przydało,
bo pół dnia było już za nami i trochę się zmęczyliśmy. Gdy tak sobie jechaliśmy
w ciszy, ja opracowywałam plan drogi powrotnej i myślałam o miejscach, w
których chciałabym się zatrzymać i pobyć przez chwilę. Do takich miejsc
należała np. wspomniana już rzeczka w Vayk, która była cudownie jesienna. Długo
jednak sobie nie po planowałam, bo z zamyślenia wyrwało mnie szarpniecie
samochodu, spowodowane gwałtownym hamowaniem –„znowu krowy!” pomyślałam, ale
rzeczywisty powód zatrzymania auta był inny – nasi mundurowi spotkali na drodze
kolegów – również z wojennej milicji i zachciało się im z nimi po rozmawiać.
Oni wysiedli więc z auta, a my za nimi, by złapać trochę świeżego powietrza i
wtedy to doznałam szoku- na górach wokoło leżał już śnieg. Wszystko w oddali
było białe! W ciągu jednego dnia przedostaliśmy się z bardzo jesiennych
terenów, na tereny ogarniane przez zimę – co za dziwne uczucie!
To już mój drugi but na tym blogu.:) |
Po około 10 min znowu zapakowaliśmy się do samochodu i
pędziliśmy jak szaleni, bo autobusy już dawno nas wyprzedziły. Ani się
obejrzałam, a już znowu nam powiedziano „dalej pojedziecie tym samochodem” i
kazano nam się przesiąść oczywiście po
raz kolejny do auta wojennej milicji. Mocno byłam ciekawa, ile samochodów
jeszcze przed nami, ja obstawiałam 2, Vitalij 3, ale okazało się, że ci trzeci
mundurowi byli już naszymi ostatnimi – odwieźli nas do samego Goris, cudownie
położonego wśród gór. Ale koniec przygód tego dnia, wcale nie był jeszcze
bliski…
;o)
Hahaha, naprawdę 15 minur to długi czas oczekiwania na autostop? xD
OdpowiedzUsuńPS. Ile jeszcze masz par butów w Armenii? ;ppp