piątek, 26 października 2012

Autostopowo - Etchmiadzin.



Długo mi zajęło robienie ze porządku ze swoim profilem na CouchSurfingu w Armenii. Odkąd wyprowadziłam się z Gdyni w maju, w ogóle z niego nie korzystałam, bo moja rodzinna miejscowość jest malutka i zupełnie nie turystyczna (choć mogłaby być, bo jest malownicza :) ), więc nie miałam żadnych próśb o przenocowanie, sama też się nigdzie nie ruszałam. Także CS przesunął się na ostatni plan i nawet tuż po przyjeździe do Erywania nic z nim nie robiłam, bo zupełnie wyleciało mi to z głowy. Dopiero pod koniec września uaktualniłam profil i się porządnie zdziwiłam – codziennie dostawałam kilka próśb o przenocowanie i to praktycznie wszystkie od Irańczyków… Jako, że wszyscy w Armenii przestrzegają przed spragnionymi przygód Irańczykami, którzy na co dzień mieszkają w bardzo konserwatywnym kraju, wszystkim grzecznie odmawiałam i czekałam jak głupia, na kogoś z innych stron świata… Bóg ma zwyczaj wysłuchiwać moje prośby i tak też było tym razem – znalazłam w skrzynce maila od… rodaków z Bydgoszczy! Rzecz oczywista – bez wahania zgodziłam się ich przenocować 3 noce.
Obawiałam się jedynie, że Martin będzie trochę niezadowolony z dodatkowego towarzystwa w naszym i tak małym już mieszkaniu, ale na szczęście pomyliłam się i był on nawet szczęśliwy. :) Paulina i Artur, bo tak nazywali się owi CouchSurferzy, w sierpniu wyruszyli ze swojego domu w Bydgoszczy w (co najmniej) 3 letnią podróż dookoła świata AUTOSTOPEM. Brzmi świetnie, prawda? To są dopiero odważni ludzie! Jestem wielką szczęściarą, że udało mi się ich spotkać, a nawet trochę z nimi poautostopować! Jak sami mnie poinformowali – byłam pierwszą osobą, która z nimi autostopowała, co czyni te całe wydarzenie dla mnie jeszcze bardziej znaczącym. ;))

Naszym pierwszym wspólnym celem został Etchmiadzin – miejsce zwane Ormiańskim Watykanem, ponieważ mieści się tam siedziba Katolikosa Wszystkich Ormian (nazywanego również Katolikosem Świętej Stolicy Etchmiadzynu) – głowy Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego. Wyruszyliśmy w sobotę, nie takim strasznie wczesnym rankiem, prawie poza miasto, by złapać autostop. Przy okazji poszukiwania miejsca do łapania, P. i A. dali mi kilka praktycznych wskazówek dla początkującego autostopowicza, np.  nie stawać tuż za zakrętem. :)
Na pierwszego stopa nie musieliśmy długo czekać. Wzięło nas ze sobą dwóch młodych chłopaków jadących, jakby to powiedzieć…. „wyczesanym” autem.^^ Zdziwiło mnie to, bo takie auta to rzadkość w Armenii. Chłopacy byli bardzo sympatyczni… tak sympatyczni, że zajechali do jednego ze sklepów i oprócz zakupów dla siebie, kupili też  coś dla nas… snickersy, Bounty, jakieś ciastka coca-cole, ice tea, mirindę i dwa rodzaje gum do żucia,hyh. :) Chcieli być mili i gościnni i im się to udało… tym bardziej, że następny posiłek czekał na nas dopiero wieczorem, ale wtedy tego jeszcze nie wiedzieliśmy… ;) Niestety nie jechali oni do Etchmiadzyna, musieliśmy więc łapać drugiego stopa i… tym razem też nam się poszczęściło – szybko i duże, ładne auto… a w nim znowu dwóch przedstawicieli płci męskiej, tym razem bracia – Arsen i Suren.:) Byli równie sympatyczni i gościnni jak poprzedni – zaprosili nas na armeńskie jedzenie po naszym zwiedzaniu kościoła. Warte wspomnienia jest to, że Arsen był tego gatunku kierowcą, co to kieruje jedną ręką, gadając przez telefon i oglądając się do tyłu na siedzących tam pasażerów… zgroza! Raz nawet udało mu się pomylić zjazdy i prawie byśmy się stoczyli w coś w rodzaju przepaści.. ^^ Momentami się naprawdę bałam, hyh.
Sam Etchmiadzin nie był aż tak ciekawym miejscem jak przypuszczaliśmy. Dużo tam było ludzi i w sumie nic poza tym. Katedra , choć  to zabytek z wyższej półki, wybudowany w  IVwieku i wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO to też nie sprawił, że zaparło nam dech w piersiach.

Trochę zdjęć z wnętrza, w którym zdjęć nie można było robić.  A że ja nie jestem mistrzem w robieniu zdjęć "z biodra" to efekt jest opłakany.:)



I zdjęcia z kompleksu.
Katedra przesłonięta złośliwymi drzewami.
Straganiki z dewocjonaliami.
Pomnik stworzony specjalnie na wizytę Jana Pawła II
Remontowana wieża katedry.
 Wart uwagi był za to sklepik z pamiątkami, w którym mnóstwo było atrap owocu granatu, książek i dziwnych kukiełek. Znalazłam też ręczniki z wyhaftowanym krzyżem i taką o to pocztówkę. :)
Chciałabym móc wysłać taką z Watykanu. :)

 Trafiliśmy też na stary Ormiański cmentarz.

I do kościoła słynnego z dużej ilości odprawianych w nim ślubów. :) 


Mieliśmy zaszczyt przyjrzeć się weselnym trendom panującym w Armenii.:)
Na pierwszym planie Paulina.:)


I powozom, hyh. :)

Kto chcę takim jechać do ślubu? Mogę załatwić namiary na woźnice (zwróćcie uwagę na jego prawie meksykańskie wdzianko)… ;))

W sumie to zwiedzanie tego wszystkiego załatwiliśmy chyba w około 2godz – szybciej niż się spodziewaliśmy, ale na szczęście mieliśmy już plany na dalszą część dnia. Postanowiliśmy odezwać się do braci, którzy nas zaprosili na armeńskie jedzenie. :) Chłopacy nas nie zawiedli, pojawili się co prawda trochę późno, ale faktycznie pojechaliśmy z nimi do Erywania, by kupić ormiańskiego kebaba i pojechać go zjeść gdzieś na łono natury. Niestety, nie było nam dane załatwić tego szybko, bo jeden z braci odbywał kilkugodzinne spotkanie ze swoją dziewczyną (choć miał żonę). Jak to spotkanie się odbywało, to rzecz niesamowicie śmieszna i zasługująca na osobnego posta. :) W końcu jednak udało nam się przetrwać czekania na brata, zapakowaliśmy się w samochód i pojechaliśmy poza miasto, na „łono natury”, które wyglądało tak, że szczena mi opadła…


Paulina przy jakimś monumencie... choć może lepiej nazwać to grobem natury.^^
Suren, Artur i Paulina poszukujący miejsca do naszego kolacjowania...
Dla upiększenia obrazu dodam, że szwędały się tam zdziczałe psy… a przed wejściem na ten teren stała tabliczka informująca jakie niesamowite zwierzęta i rośliny można tam spotkać...
Witamy w Armenii - kraju, z którego dumny jest każdy Ormianin na tyle, by malować sobie na twarzy narodowe barwy przy każdej możliwej okazji i słuchać hymnu spacerując ulicą, ale nie na tyle, by dbać o  środowisko swojej ukochanej Ojczyzny...

Wracając do kolacji, to kebab z lawaszem (tradycyjnym ormiańskim chlebem), który nam zaserwowano smakował dobrze. Mieliśmy też pieczone ziemniaki. Suren opowiedział nam kilka ciekawych historii nie tylko ze swojego życia, ale i życia jego krewnych np. dziadka zamordowanego przez Turków podczas Ludobójstwa Ormian . Rozmowy wypełnione były też toastami Surena raczącego się wódką wraz z Arturem, którego imię nota bene jest popularne również w Armenii. :) Nie pamiętam dokładnie, która godzina była, gdy skończyliśmy biesiadować, ale pamiętam, że na pewno było już ciemno i chłodno. :)

2 komentarze:

  1. Dziękuję za miłe słowa na moim blogu kulinarnym i miło mi też odkryć Twój podróżniczy, zapraszam także na swój! Pozdrawiam
    życie & podróże
    gotowanie

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahah, kocham to twoje "hyh". I pozdro dla pomnika z okazji wizyty Jana Pawła II. W Polsce mamy cokolwiek ładniejsze. ;)

    OdpowiedzUsuń

.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...