Długo mi zajęło robienie ze porządku ze swoim profilem na CouchSurfingu
w Armenii. Odkąd wyprowadziłam się z Gdyni w maju, w ogóle z niego nie
korzystałam, bo moja rodzinna miejscowość jest malutka i zupełnie nie
turystyczna (choć mogłaby być, bo jest malownicza :) ), więc nie miałam
żadnych próśb o przenocowanie, sama też się nigdzie nie ruszałam. Także CS
przesunął się na ostatni plan i nawet tuż po przyjeździe do Erywania nic z nim
nie robiłam, bo zupełnie wyleciało mi to z głowy. Dopiero pod koniec września
uaktualniłam profil i się porządnie zdziwiłam – codziennie dostawałam kilka
próśb o przenocowanie i to praktycznie wszystkie od Irańczyków… Jako, że
wszyscy w Armenii przestrzegają przed spragnionymi przygód Irańczykami, którzy
na co dzień mieszkają w bardzo konserwatywnym kraju, wszystkim grzecznie
odmawiałam i czekałam jak głupia, na kogoś z innych stron świata… Bóg ma
zwyczaj wysłuchiwać moje prośby i tak też było tym razem – znalazłam w skrzynce
maila od… rodaków z Bydgoszczy! Rzecz oczywista – bez wahania zgodziłam się ich
przenocować 3 noce.
Obawiałam się jedynie, że Martin będzie trochę
niezadowolony z dodatkowego towarzystwa w naszym i tak małym już mieszkaniu,
ale na szczęście pomyliłam się i był on nawet szczęśliwy. :)
Paulina i Artur, bo tak nazywali się owi CouchSurferzy, w sierpniu wyruszyli ze
swojego domu w Bydgoszczy w (co najmniej) 3 letnią podróż dookoła świata
AUTOSTOPEM. Brzmi świetnie, prawda? To są dopiero odważni ludzie! Jestem wielką
szczęściarą, że udało mi się ich spotkać, a nawet trochę z nimi poautostopować!
Jak sami mnie poinformowali – byłam pierwszą osobą, która z nimi autostopowała,
co czyni te całe wydarzenie dla mnie jeszcze bardziej znaczącym. ;))
Naszym pierwszym wspólnym celem został Etchmiadzin – miejsce
zwane Ormiańskim Watykanem, ponieważ mieści się tam siedziba Katolikosa Wszystkich Ormian (nazywanego również Katolikosem Świętej Stolicy Etchmiadzynu) –
głowy Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego. Wyruszyliśmy w sobotę, nie takim
strasznie wczesnym rankiem, prawie poza miasto, by złapać autostop. Przy okazji
poszukiwania miejsca do łapania, P. i A. dali mi kilka praktycznych wskazówek
dla początkującego autostopowicza, np.
nie stawać tuż za zakrętem. :)
Na pierwszego stopa nie musieliśmy długo czekać. Wzięło nas
ze sobą dwóch młodych chłopaków jadących, jakby to powiedzieć…. „wyczesanym”
autem.^^ Zdziwiło mnie to, bo takie auta to rzadkość w Armenii. Chłopacy byli
bardzo sympatyczni… tak sympatyczni, że zajechali do jednego ze sklepów i
oprócz zakupów dla siebie, kupili też coś
dla nas… snickersy, Bounty, jakieś ciastka coca-cole, ice tea, mirindę i dwa
rodzaje gum do żucia,hyh. :)
Chcieli być mili i gościnni i im się to udało… tym bardziej, że następny
posiłek czekał na nas dopiero wieczorem, ale wtedy tego jeszcze nie
wiedzieliśmy… ;) Niestety nie jechali oni do Etchmiadzyna, musieliśmy więc
łapać drugiego stopa i… tym razem też nam się poszczęściło – szybko i duże,
ładne auto… a w nim znowu dwóch przedstawicieli płci męskiej, tym razem bracia
– Arsen i Suren.:) Byli równie sympatyczni i gościnni jak poprzedni – zaprosili nas na armeńskie
jedzenie po naszym zwiedzaniu kościoła. Warte wspomnienia jest to, że Arsen był
tego gatunku kierowcą, co to kieruje jedną ręką, gadając przez telefon i
oglądając się do tyłu na siedzących tam pasażerów… zgroza! Raz nawet udało mu
się pomylić zjazdy i prawie byśmy się stoczyli w coś w rodzaju przepaści.. ^^
Momentami się naprawdę bałam, hyh.
Sam Etchmiadzin nie był aż tak ciekawym miejscem jak
przypuszczaliśmy. Dużo tam było ludzi i w sumie nic poza tym. Katedra ,
choć to zabytek z wyższej półki, wybudowany
w IVwieku i wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO to też nie sprawił, że zaparło nam dech w
piersiach.
Trochę zdjęć z wnętrza, w którym zdjęć nie można było robić. A że ja nie jestem mistrzem w robieniu zdjęć "z biodra" to efekt jest opłakany.:)
I zdjęcia z kompleksu.
Katedra przesłonięta złośliwymi drzewami. |
Straganiki z dewocjonaliami. |
Pomnik stworzony specjalnie na wizytę Jana Pawła II |
Remontowana wieża katedry. |
Wart uwagi był za to sklepik z pamiątkami, w którym mnóstwo
było atrap owocu granatu, książek i dziwnych kukiełek. Znalazłam też ręczniki z
wyhaftowanym krzyżem i taką o to pocztówkę. :)
Chciałabym móc wysłać taką z Watykanu. :) |
Trafiliśmy też na stary Ormiański cmentarz.
I do kościoła słynnego z dużej ilości odprawianych w nim
ślubów. :)
Mieliśmy zaszczyt przyjrzeć się weselnym trendom panującym w Armenii.:)
Na pierwszym planie Paulina.:) |
I powozom, hyh. :)
Kto chcę takim jechać do ślubu? Mogę załatwić namiary na
woźnice (zwróćcie uwagę na jego prawie meksykańskie wdzianko)… ;))
|
W sumie to zwiedzanie tego wszystkiego załatwiliśmy chyba w
około 2godz – szybciej niż się spodziewaliśmy, ale na szczęście mieliśmy już
plany na dalszą część dnia. Postanowiliśmy odezwać się do braci, którzy nas
zaprosili na armeńskie jedzenie. :)
Chłopacy nas nie zawiedli, pojawili się co prawda trochę późno, ale faktycznie
pojechaliśmy z nimi do Erywania, by kupić ormiańskiego kebaba i pojechać go
zjeść gdzieś na łono natury. Niestety, nie było nam dane załatwić tego szybko,
bo jeden z braci odbywał kilkugodzinne spotkanie ze swoją dziewczyną (choć miał
żonę). Jak to spotkanie się odbywało, to rzecz niesamowicie śmieszna i
zasługująca na osobnego posta. :)
W końcu jednak udało nam się przetrwać czekania na brata, zapakowaliśmy się w
samochód i pojechaliśmy poza miasto, na „łono natury”, które wyglądało tak, że
szczena mi opadła…
Paulina przy jakimś monumencie... choć może lepiej nazwać to grobem natury.^^ |
Suren, Artur i Paulina poszukujący miejsca do naszego kolacjowania... |
Dla upiększenia obrazu dodam, że szwędały się tam zdziczałe
psy… a przed wejściem na ten teren stała tabliczka informująca jakie niesamowite zwierzęta i rośliny można tam spotkać...
Witamy w Armenii - kraju, z którego dumny jest każdy Ormianin na tyle, by malować sobie na twarzy narodowe barwy przy każdej możliwej okazji i słuchać hymnu spacerując ulicą, ale nie na tyle, by dbać o środowisko swojej ukochanej Ojczyzny...
Wracając do kolacji, to kebab z lawaszem (tradycyjnym
ormiańskim chlebem), który nam zaserwowano smakował dobrze. Mieliśmy też
pieczone ziemniaki. Suren opowiedział nam kilka ciekawych historii nie tylko ze
swojego życia, ale i życia jego krewnych np. dziadka zamordowanego przez Turków podczas Ludobójstwa Ormian . Rozmowy wypełnione były też toastami Surena
raczącego się wódką wraz z Arturem, którego imię nota bene jest popularne
również w Armenii. :)
Nie pamiętam dokładnie, która godzina była, gdy skończyliśmy biesiadować, ale
pamiętam, że na pewno było już ciemno i chłodno. :)
Dziękuję za miłe słowa na moim blogu kulinarnym i miło mi też odkryć Twój podróżniczy, zapraszam także na swój! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńżycie & podróże
gotowanie
Hahah, kocham to twoje "hyh". I pozdro dla pomnika z okazji wizyty Jana Pawła II. W Polsce mamy cokolwiek ładniejsze. ;)
OdpowiedzUsuń