Po kąpieli i plażowaniu przyszedł czas na trochę sportu - zwiedzanie kościoła, który usytuowany był na jednym z wielu tam pagórków.
Tak naprawdę, to była to ogromna góra, która tylko udawała pagórek - wejście na nią zajęło nam prawie godzinę. ^^ Nie żebyśmy byli tak leniwi, skąd! Chodzi o to, że po drodzę było sporo ciekawych kramików- zobaczcie sami. :)
Ten Pan zapytany po rosyjsku, czy mogę mu zrobić zdjęcie odpowiedział: "Oczywiście! Ludziom z Czech to ja zawsze pozwalam"... Moja myśl? - O panie... jeśli mój rosyjski brzmi dla Pana, jak rosyjski z czeskimi naleciałościami , to ja już wolę na migi rozmawiać. ^^
No ale jego figurki z kamienia były naprawdę ładne. :)
No a tego pana w kapeluszu to o zgodę na zdjęcie nawet nie pytałam, bo spał i pochrapywał sobie. ;D
Ten pan za to, oprócz sprzedawania obrazów dorabiał sobie robiąc zdjęcia - za 2 zł twoim aparatem. ;D
Sami widzicie, że było czemu się przyglądać, a jak wiadomo oglądanie jest bardzo męczące, potrzebowaliśmy więc kolejnego odpoczynku. W tym celu rozłożyliśmy się na zboczu i podziwialiśmy piękne widoki. ;))
Tak zmęczony, że aż ledwo żywy Kristen :)
Wiecznie pełen energii Martin robiący...
... nam poniższe zdjęcie ;)
A tu mamy moje leniwe leżące nogi...
I stojące nogi też! :)
A tu już wnętrze kościoła
I jego wygląd z zewnątrz.
Dookoła murów plątało się sporo turystów z Niemiec. Jedna kobieta, gdy usłyszała jak chłopacy rozmawiają po norwesku, podeszła do nich nienaturalnie blisko i uśmiechnęła się od ucha do ucha, jakby na znak, że się cieszy, że są tu też inni obcokrajowcy. :))
Temu domowi wiszącemu nad drogą, przyglądaliśmy się z dobre 15 min. Na szczęście nie tylko nas on dziwił - w pewnym momencie gapiła się na niego z nami prawie całą grupa niemieckich turystów. ;)
Po zwiedzaniu kościoła przyszedł czas na powrót do domu. Niestety przez nasze lenistwo ostatnie marshrutki do Yerevanu nam uciekły i trzeba było nam łapać stopa... Początek był tragiczny, bo minęło nas chyba ze 20 samochodów, ale gdy już w końcu jeden się zatrzymał, to był nie byle jaki - z ładną tapicerką i KLIMĄ. No, tak to ja mogę podróżować. :D Chociaż nie powiem, jazda starą ladą też ma swój urok. :)) Co do kierowcy, to też szczęście się do nas ( no głównie do mnie) uśmiechnęło - Armen mieszkał kilka lat w Moskwie i świetnie znał rosyjski, całą drogę przegadaliśmy i naśmialiśmy się z moich błędów. :D Tak bardzo nas polubił, że mimo, iż początkowo miał nas dowieść tylko do Abovyan, to stwierdził, że zawiezie nas do Yerevanu i tak też zrobił. :) Dzięki niemu zaoszczędziłam pieniądze na czekoladę. :D
Dzielny Armen! A kiedy będzie recenzja armeńskiej czekolady? ;>
OdpowiedzUsuńI pozdro dla foty z nogami z paskiem od aparatu przez brzuch. xDD
xD A co miałam sobie pasek na twarz zarzucić? :P
OdpowiedzUsuńHmm... recenzja czekolady to dobry pomysł. :P Zdziwisz się. :D