W każdym bądź razie, gdy już wyruszyliśmy w celu poszukiwania "materiałów łatwo palnych" na ognisko zrobiło się jeszcze ciekawiej. Po pierwsze okazało się, że miejsce w którym rozbiliśmy swój obóz jest położone na przepięknej, sporych rozmiarów "półce", o czym nie mieliśmy pojęcia, chodząc po niej.
Po drugie, trafiliśmy na takie ciekawe obiekty jak dziura w rurociągu (co w Armenii nie jest wcale rzadkością), która była pośrednim sprawcą lodowej wystawy i dojrzeliśmy też górę na górze - bo przecież my znajdowaliśmy się już na jednej.
Po trzecie, ja z Lurine byłyśmy tak zafascynowane tymi okolicznościami przyrody, że pochłonęło nas uwiecznianie tych widoków. Tak bardzo nas pochłonęło, że w pewnym momencie zostałyśmy same, reszta już gdzieś poszła. Nie za bardzo wiedziałyśmy, co mamy robić, nasze telefony nie działały, a nie chciałyśmy wrócić do obozu, bo zdawałyśmy sobie sprawę, ze się przydamy do noszenia gałęzi. Postanowiłyśmy więc iść dalej przed siebie. W pewnym momencie zobaczyłam wyłaniającą się za wzgórka Alę - ale się ucieszyłam! Moja radość nie trwała jednak długo, bo zaraz za Alą dostrzegłam dwa wielkie psy szczekające jak głupie! Instynktownie zaczęłam biec, Lurine też, jednak zatrzymała się o wiele szybciej niż ja, przypominając sobie o Ali. Nie pamiętam jak to się stało, że te psy znikły, byłam zbyt roztrzęsiona. Prawda jest taka, że miałyśmy dużo szczęścia, bo owe psiska łatwo mogłyby się dopaść do którejś z nas, a w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby nam pomóc. Morał z tego taki, że wędrując po armeńskich górach, nie należy zapominać, ze jest to terytorium pasterzy i ich psich pomocników. Tym bardziej, że pochodzący z tych terenów, cieszący się niesłabnącą popularnością Owczarek Kaukaski jest jedną z najgroźniejszych ras.
Gdy już znaleźliśmy resztę, okazało się, że gałęzie czekają już tylko do zabrania, zdecydowaliśmy się jednak jeszcze trochę pospacerować, dzięki czemu trafiliśmy też na górski ołtarzyk...
Doszliśmy też do górskiego potoku z niezwykle czystą wodą. Kacha nie mógł się oprzeć i tym razem robił zdjęcie każdej falce.
Dość długo spacerowaliśmy, toteż w drodze powrotnej na naszą półkę, gdy byliśmy obładowani gałęziami, mieliśmy okazję podziwiać przepiękny zachód słońca, chyba piękniejszy niż w Goris.
Najpiękniejsze zdjęcie jakie kiedykolwiek udało mi się zrobić. Nic w nim nie zmieniałam, oprócz dodania podpisu. :) |
Faceci zajęci rozpalaniem ogniska. |
A Lurine zajęta rozkładaniem namiotu. ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz