poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowanie. ;)


Patrzę na statystyki z grudnia i wstyd mi, że zamieściłam raptem kilka postów. Mam jednak na co złożyć winę – wyjazd do Gruzji, problemy w organizacji i … odkrycie biblioteki z polskimi książkami. Nie ma jednak tego złego ,co by na dobre nie wyszło – mam wiele notek w zanadrzu, więc 2013 rozpocznę pracowicie. Zanim jednak to nastąpi i na dobre pożegnamy rok 2012, chciałabym zrobić małe podsumowanie, tych ważnych dla mnie 12 miesięcy.

Zacznę od tego, że w ciągu tego roku wiele się nauczyłam – był przygodą sam w sobie, nie tylko dlatego, że miałam okazję odwiedzić wiele ciekawych miejsc, ale głównie dlatego, że umocniłam się w przekonaniu, że nie ma rzeczy niemożliwych, a są tylko trudne do wykonania. Miło było podejmować pierwsze w życiu ważne decyzje i wypłakiwać łzy z zakłopotania. Miło było szaleć na studniówce, zdać dobrze maturę, zrobić prawo jazdy, skończyć liceum, zwiedzać Polskę z przyjaciółmi, spędzać wakacje z rodziną i wyjechać do Armenii i miło jest teraz… niczego nie żałować.

Jestem optymistką- wierzę, że rok 2013 nie będzie gorszy. Zresztą, ja już o to zadbam i wiem, że nie będzie to trudne, bo  jestem  bardziej doświadczona, pamiętam stare błędy i odkryłam, co się dla mnie liczy najbardziej.
Moje plany na nadchodzący rok? Wykorzystać chociaż połowę poznanych w Armenii ludzi, do tego, żeby móc przenocować u nich w ich ojczystym kraju. ;) A na poważnie, to chciałabym zobaczyć jeszcze kawałek Gruzji, Iran, Moskwę, Francję, Cypr, wyskoczyć do jakiegoś jeszcze nie znanego mi województwa, odwiedzić polskie góry, pojechać gdzieś razem z mamą i siostrą, pobyć trochę w mojej rodzinnej miejscowości i Trójmieście, by nacieszyć się  rodziną i starymi znajomymi, a potem… zacząć tak wyczekiwane studia!

Postanowienia? Szybciej odpisywać na wiadomości, być bardziej aktywną społecznie, mniej spać, więcej tańczyć, :)

W skrócie – dobrze jest sobie czasami zrobić przerwę, zaszaleć, potem zatęsknić za starym życiem, przekonać się czego chcemy i… ruszyć dalej!

Ej, roku 2013 – bądź przygodą!!!

Teraz będę bardzo zmotywowana do realizacji planów, przez to, że się z Wami podzieliłam i będzie mi wstyd, jak się poddam. Także, już niedługo zrobię podejście nr3, by otrzymać w końcu wizę do Iranu. ;))

Na koniec ogłaszam zwycięzców w moim osobistym konkursie „Naj w 2012”. ;)

1. „Najprzygodniejszą przygodą roku 2012” zostaje... spontaniczne nocowanie w Opactwie Cystersów w Wąchocku, znajomość z bratem Marianem i podróż autostopem z mamą Pawła Okońskiego dnia następnego! ;)) Pozdrawiam cały Wąchock i Izę! :D

2. Najlepszym smakołykiem roku 2012 są… pomaturalne kremówki i spaghetti z bizona,które jadłam w Kurozwękach. ;)

3. Najbardziej klimatycznym miastem zostaje… zimowa Łódź, w której świętowałam z Wandą "Trzech Króli".



 4. Najśmieszniejszą informacją roku 2012 jest – fakt, że w języku Słowackim „frajerka” oznacza dziewczynę, w kontekście sympatii. ;D

6. Moim największym sukcesem jest: wejście na Aragats!

5. Najważniejszą lekcją 2012 jest ta, z której wywnioskowałam, że piękne chwile tworzą głównie ludzie, a piękne miejsca są tylko dodatkiem. I w tym miejscu chciałabym podziękować mojej rodzinie oraz przyjaciółkom:  Basi, Izie i Wandzie (kolejność alfabetyczna!) za wspieranie mnie przez te całe 365 dni! :)


Szczęśliwego nowego roku moi drodzy i może w tym właśnie…
Co wy na to? :)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

S nowym godam!

Jak to głoszą wszystkie świąteczne ozdoby w Armenii. Choć na tą okazję powinnam Wam raczej napisać
"S rażdziestwem!". :) A tak tradycyjnie, to Wesołych Świąt moi drodzy! Moje zapowiadają się trochę pracowicie, bo już zaraz lecę do domu szykować krokiety, na naszą wolontariacko-studencko-lektoracko-polsko-włosko-czesko-iinno wigilię, a jutro mamy w organizacji przyjęcie przedświąteczne dla dzieci. Naturalnie, tęskno mi dzisiaj do rodziny, jeszcze bardziej niż zwykle, ale mam nadzieję, że przetrwam do 1 stycznia to całe zamieszanie z celebrowaniem moich świąt i będę mogła beztrosko świętować Boże Narodzenie z Ormianami 6 stycznia. :)

I tak w ogóle, to bardzo miłe niespodzianki czekały na mnie dzisiaj -> do naszej pocztówkowej mapy świata dołączyła dzisiaj kartka z Republiki Południowej Afryki od Karoliny Drejerskiej i pakiecik kolorowych unikatowych pocztówek ze Szczecina zawdzięczanych Polinie, które są efektem konkursu.:) Dostaliśmy również dwa pocztówkowe kalendarze i śliczną pocztówkę ze świątecznym ptaszkiem od Agnieszki i Łukasza z Luton!
Także Mikołaj już dzisiaj u nas był! :))

Jeszcze raz moi drodzy - Wesołych Świąt! :)

Ps A śniegu już w Erywaniu nie ma. :(

środa, 19 grudnia 2012

Ziiimny news!



Wybaczcie, że przerywam nadawanie zaległych relacji z moich wojaży, ale nie mam innego wyjścia, bo Erywań stanął… w śniegu!
Na drzewie wciąż widać liście.
Choinka na Placu Republiki.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Relaksując się w ciemnościach.^^




„Cicho! Wszyscy cicho! Nie ruszać się!” – wydał rozkaz nasz „przewodnik”.
„Co to było? Słyszeliście?”- dopytywał się. Ja zdrętwiałam ze strachu. Nie często w moim życiu bywają momenty, w których na poważnie sobie zadaję pytanie: „Co ja tu do cholery właściwie robię?!”, ale to był właśnie ten moment.

piątek, 14 grudnia 2012

Araratowe doznania.



Czas przyznać się do tego, że nie zdałam wam kompletnej relacji na temat autostopowania do Goris. Zataiłam przed Wami pewien fakt i kilka fotek. Wszystko dlatego, iż uważam, że te fotografie zasługują na wyróżnienie. Nie chciałam żeby utonęły w innych notkach, wśród reszty zdjęć...

czwartek, 13 grudnia 2012

Tatev- dalsza podróż przez krainę cukru pudru



Dzień w którym odwiedziliśmy Tatev już od początku zapowiadał się niesamowicie zabawnie. Najpierw spotkaliśmy kobietę biegającą z kurczakiem dookoła kościoła, a potem, gdy łapaliśmy stopa do Tatev znowu mieliśmy doczynienia z kurami… Zanim jednak drób dopadł nas po raz drugi, musieliśmy złapać stopa z Goris, co nie było łatwe, bo nikt nie chciał się zatrzymywać wjeżdżając pod górę,  a równinka była dopiero za górami. Leniwie staliśmy więc pod górą licząc na cud, który się zdarzył – zabrał nas kierowca ciężarówki przepełnionej warzywami i owocami. Z tymże kierowcą wyjechaliśmy poza góry otaczające Goris, gdzie zauważyliśmy, że wszystkie szczyty dookoła pokryte są jeszcze większą warstwą śniegu niż były dnia poprzedniego. Moim zdaniem wyglądały jak dziwnego kształtu pierniki posypane cukrem pudrem. Mniam! Przypominam, że tego dnia jedliśmy tylko chleb z pomidorem (bez masła!), więc proszę się nie dziwić moim kulinarnym wtrąceniom. ;o) Kierowca niestety nie poczęstował nas żadnym jabłuszkiem, ani ogóreczkiem, ale wysadził nas chociaż na dobrej drodze, która nota bene nie była zbyt uczęszczana.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Goris - zapraszamy na skalne salony!

Jak już wspomniałam w poprzednich wpisach, Goris jest mieściną cudownie położoną pomiędzy górami. Dzięki temu warto po niej spacerować nie tylko w dzień, gdy góry są widoczne, ale również w nocy, gdy nic dookoła nie widać i łatwo popuścić wodzę fantazji na temat tego, co dzieje się tam w górze – czy są tam jakieś wilki, rozpoczynające polowanie? Czy sowy śnieżne już zaczęły noce wędrówki?
;o)

Wraz z Vitalim wybraliśmy się na spacer zaraz po kolacji i rozmowach z Michałem i Grześkiem, którzy ugościli nas fantastycznie.  Spacerowaliśmy prawie 3 godziny, choć planowaliśmy znacznie krócej. Goris nocą okazało się jednak tak magiczne, że błądziliśmy w labiryncie uliczek dopóki nie zmarzliśmy. Jak każda porządna górska mieścina Goris ma swoją rozkosznie szumiącą górską rzeczkę, a domy zbudowane są też na stokach gór, przez co wieczorni spacerowicze mają wrażenie, że znajdują się w płonącym zniczu. Ponadto, w Goris znaleźć też można rynsztoki, które ja widziałam w życiu po raz pierwszy, ale w tych woda była dość czysta. Są one po obu stronach każdej ulicy, więc zwłaszcza wieczorem trzeba uważać, by nie wdepnąć tam gdzie nie trzeba. Tak, pijani ludzie nie mają w tym miasteczku łatwego życia, ale dzieci mogę przypuszczać, że mają – śledzenie łódeczki płynącej rynsztokiem musi być niezłą zabawą. :)
 Wieczorny spacer uliczkami Goris zdecydowanie należał do przyjemnych czynności, jednak w prawdzie zdumienie Goris wprawił nas z samego rana, gdy wybraliśmy się zobaczyć tą starą część…

piątek, 30 listopada 2012

Okolice Goris- hulając z owcami.


Gdy drzwi samochodu wojennej policji zatrzasnęły się za nami po raz ostatni, zgodnie stwierdziliśmy, że pora coś przekąsić. Według autostopowej jednostki czasu ostatni posiłek mieliśmy 3 samochody temu, a więc był już czas najwyższy, żeby żołądki zaczęły nam o sobie przypominać. Jeśli byłoby inaczej, to poważnie bym się zmartwiła. :) Zatem nasze pierwsze kroki w Goris skierowaliśmy do sklepu, co było doskonałym posunięciem, gdyż pani sklepowa była na tyle miła, by zupełnie bezinteresownie obdarować mnie jakimiś drobnymi gruszko podobnymi owocami. Vitalij zaopatrzył się natomiast w pomarańczę, a że dawno tego owocu nie jadł, to aż się palił, by zacząć konsumpcję. Dlatego też już po kilku minutach od opuszczenia sklepu siedzieliśmy na jakimś wzgórku, tuż przy drodze. W spokoju jedliśmy i przyglądaliśmy się gorisowskim domostwom. Czasu na beztroskie gapienie się przed siebie tego dnia mieliśmy sporo, bo była dopiero 15.00, a do Michała i Grześka zawitać mogliśmy dopiero około 18.00. Co prawda chcieliśmy tego dnia jeszcze zobaczyć tą część miasteczka, którą określa się jako Stary Goris, by następnego dnia z rana ruszyć prosto do Tatev, ale z racji tego, że sami sobie organizowaliśmy tą wycieczkę, to w sumie nic nas nie ponaglało. Wcinaliśmy więc sobie owoce w najlepsze, nie przejmując się zupełnie resztą świata, aż tu nagle za naszymi plecami zatrzymał się jakiś samochód. Opuściła się przyciemniana szyba i rozległo się po raz kolejny już tego dnia ormiańskie wołanie, za pomocą którego nieznajomi chcieli się dowiedzieć, czy nam pomóc. Grzecznie podziękowaliśmy, bo przecież byliśmy szczęśliwie w trakcie posiłku. Samochód odjechał, ale po chwili znowu się znalazł w tym samym miejscu co poprzednio. „A co chcecie tu robić?” – brzmiało tym razem pytanie. „Zobaczyć Stary Goris”- brzmiała tym razem nasz odpowiedź, po której nastała chwila ciszy. Chłopacy najwyraźniej się nad czymś zastanawiali – „To wsiadajcie, my tylko coś załatwimy i podjedziemy tam” – usłyszeliśmy ostatecznie. „W sumie, to czemu nie?”-wypaliłam, Vitalij przytaknął i rozpoczęliśmy kolejną przygodę. 

środa, 28 listopada 2012

Autostopem do Goris - podróż w czasie.

Uwaga! Ten wpis, jest kontynuacją tego wpisu!


Autostopowanie rozpoczęliśmy w sobotę 17.11 z samego rana. Najpierw musieliśmy się przedrzeć przez miasto, co do łatwych rzeczy nie należało, by w końcu wylądować na drodze wiodącej z Erywania na południe Armenii. Z racji tego, że w tym kraju nie ma niezliczonej liczby dróg, to mogliśmy wsiadać do każdego samochodu, bo wszyscy przynajmniej przez jakiś czas swojej podróży zmierzali w kierunku Goris.  Pierwszy autostop złapaliśmy niemalże w locie, bo ledwo co wysiedliśmy z autobusu, a już nas przyuważono. Usadowiliśmy się więc wygodnie i ruszyliśmy w drogę z Arszakiem i jego mamą. Oboje doskonale mówili po rosyjsku, więc trochę sobie podyskutowaliśmy. Mama Arszaka opowiedziała nam o wojnie z Azerbejdżanem i o tym, jak dobrze jej się żyło w czasach Związku Radzieckiego, co z mojego punktu widzenia było ciekawym doświadczeniem. Jazda w ich towarzystwie miała jeszcze jeden plus – Arszak zatrzymywał się wszędzie, gdzie tylko pisnęłam z zachwytu, będąc pod wrażeniem widoków, więc w sumie co chwilę i dzięki temu mogłam pstrykać zdjęcia do woli. A było czemu – cała droga na południe wiedzie przez góry, czasami wręcz wrzyna się w  ogromne skały, tak ogromne, że człowiek zaczyna czuć jak malutkim go stworzono. 

wtorek, 27 listopada 2012

Autostopem do Tatev - wstęp.

Rzadko nie mogę opanować myśli przed snem. Najczęściej o wszystkim myślę świadomie, jednak raz na jakiś czas dopada mnie coś, co nazwałabym pokazem zdjęć, które udało się zrobić mojemu mózgowi, podczas jakiejś długo wykonywanej czynności. Pamiętam, jak raz przytrafiło mi się coś takiego kilka nocy z rzędu w podstawówce, gdy dzielnie wyszywałam pracę na konkurs. Nic innego przed snem wtedy nie oglądałam, jak kanwę i wyszywane wzory. A w nocy notorycznie śniło mi się że jestem w labiryncie i uciekam przed wściekłą, olbrzymich rozmiarów igłą z nitką. ^^ Innym razem nie mogłam zasnąć bo w głowie miałam irytujący obraz truskawki – akurat był sezon i przez pół dnia je zbierałam. Ale ostatnio, gdy mój umysł bez pytania o zgodę zaserwował mi pokaz zdjęciowy, to była to przyjemna sprawa – góry, góry, góry i piękny zachód słońca. Wszystko to, co oglądałam przez cały dzień. Wszystko to, co było tak piękne!


poniedziałek, 26 listopada 2012

Uwaga! W tym poście daję upust swoim emocjom!

Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Właśnie tak brzmiała moja reakcja, gdy po dwudniowej nieobecności na blogu zobaczyłam, ile osób przeczytało w tym czasie post o pocztówkowej akcji!!!! Wszystkim, którzy chcą nas wesprzeć, przeogromnie dziękuję! Może się wydawać, że mam jakiegoś bzika na punkcie tego projektu, który jest tylko pocztówkową inicjatywą, a nie akcją ratującą ludzkie życia. Ale... ale ja znam te dzieci i wiem, jak bardzo one chcą mieć kontakt ze światem. Jak bardzo ciekawe są jak wygląda życie w innych miejscach niż ich malutka, zamknięta od wschodu i zachodu, Armenia. Dlatego jeszcze raz bardzo, bardzo Wam dziękuję!



Kolacyjka...

-Nieprawda! Łukaszewicz był Ormianinem!

-Nie mam pewności, nigdy nie trafiłam na taką wzmiankę. – dyskusja po rosyjsku trwała już od kilku minut.
-Ja mam! Jego prawdziwe nazwisko to „ Lukasjan”!
-Może i tak, ja naprawdę nic o tym nie wiem. – powiedziałam mając nadzieję, na zakończenie nieprzyjemnej rozmowy.  Nie tak szybko jednak dane mi było jeść spokojnie. Mój rozmówca nie przyjmował mojego „ja nic o tym nie wiem”, jako znośną odpowiedź. Bo znośna odpowiedź brzmiałaby „Tak, to bardzo możliwe”, a najlepsza „Oczywiście, że tak”! Ja jednak nie miałam zielonego pojęcia, jak to było naprawdę z pochodzeniem Łukaszewicza. Wiedziałam tylko, że mądrym człowiekiem był i dzięki niemu powstały lampy naftowe i cały ten naftowy biznes. Nie chciałam uparcie obstawać przy swoim, czyli jego polskością, ani przyznawać racji, po to tylko, by zadowolić gospodarza domu. Znalazłam się więc w tarapatach.

sobota, 24 listopada 2012

Kak twaja familja? ;)



Dobry żart ostatnio usłyszałam. ;)

Ormianin będący na emigracji w Rosji wziął udział w teleturnieju wiedzowym… Szło mu nie najlepiej, dopóki nie padło pytanie ”Od kogo pochodzi człowiek?”. „ Abezjana!” wykrzyczał pierwszy i z całych sił. Abezjana to po rosyjsku małpa, odpowiedź więc została zaliczona. Prowadzący postanowił dać słabemu uczestnikowi pole do popisu i zapytał o wyjaśnienie – „Dlaczego od „abezjana?” Uczestnik odpowiedział – „Bo to był pierwszy człowiek o ormiańskim nazwisku”….

A teraz wyjaśnienie – w Armenii 99,99% nazwisk kończy się na –yan. Jest tylko kilka nazwisk, które kończą się na „c” lub „ov”. Naprawdę kilka. Ja nikogo takiego nie znam, a moi znajomi zapytani o to, też przyznawali, że nikogo nie znają, lub znają jedną, góra dwie osoby. Także prezes mojej organizacji na nazwisko ma Simonyan, mentorka – Tangyan, koordynatorka EVS – Abovyan, rodzina z którą mieszkam to Loryan, a najśmieszniejsze nazwisko z którym się spotkałam to Babajanyan - babadżanjan. ;) Można pomyśleć – super,  to im pozwala jeszcze bardziej czuć , że są „wspólnotą”. To prawda, ale uwierzcie mi… z perspektywy obcokrajowca, stawiającego pierwsze kroki w Erywaniu, fakt, że nazwy większości ulic kończą się na –yan, w niczym nie pomagał. ^^

piątek, 23 listopada 2012

Poautostopowo - Festiwal Animacji



Całe szczęście, że nie miałam ostatnio czasu pisać postów, bo zupełnie zapomniałam o tym, że po powrocie z Musaler, zrobiliśmy sobie z Bartkiem małą przerwę i później ruszyliśmy do kina, bo od kilku dni już trwał Festiwal Animacji. Gdybym sobie tego nie przypomniała, zmuszona bym była zaburzyć chronologiczny układ wydarzeń. ;)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Autostopowo - Musaler



Wioska Musaler nie jest jakimś przesłynnym punktem na mapie Armenii. Przewodnik Lonely Planet nawet o niej nie wspomina, Bezdroża za to bardzo mnie zainteresowały pisząc, że znajduje się tam pomnik upamiętniający niezwykły wyczyn mieszkańców miejscowości Musa Ler  ( turecka nazwa to Musa Dagh),  którzy w trakcie Ludobójstwa Ormian stawiali opór przez 53 dni. Ponoć przetrwali pomimo braku zapasów wody i żywności, a w celu dodawania sobie otuchy bawili się przy dźwiękach bębnów i surmy. Ostatecznie z opresji uratowani zostali dzięki okrętom francuskim i brytyjskim, które ewakuowały ich do Port Saidu w Egipcie. 

niedziela, 18 listopada 2012

Autostopem do Zvartnots



Ci z Was, którzy śledzą mnie już od jakiegoś czasu na pewno nie będą zaskoczeni, gdy napiszę, że 4.11 minęły już dwa miesiące odkąd po raz pierwszy postawiłam swoją stopę na Armeńskiej ziemi. Nie było chyba lepszego sposobu, żeby to uczcić, niż ruszyć się gdzieś autostopem w towarzystwie Bartka – pierwszej osoby, z którą się zapoznałam w Armenii, tuż po przylocie, jeszcze na lotnisku. :) Oczywiście ja jestem tak roztrzepana, że nie do końca się zorientowałam co do „święta” i dopiero Bartek mnie ostatecznie uświadomił, podczas naszego ‘lunchu’  już w ruinach Zwartnots, które były celem naszej wyprawy.

sobota, 17 listopada 2012

Jedzie Rowerek na spacerek….



Doskonale pamiętam jak uczyłam się jeździć rowerem „na dwóch kółkach”. Miałam na oko ze 4lata i pierwsze próby podejmowałam na rowerze, który mój starszy brat Daniel sam złożył ze starych części specjalnie dla mnie na tą okazję. Nie urodziłam się od razu rowerzystą, dlatego też jedna z moich pierwszych samodzielnych jazd dłuższych niż 1 minuta, zakończyła się kąpielą w kałuży, bo okazało się, że pod taflą wody ukryta była dziura w asfalcie. Był płacz, ale też śmiech i ochota na więcej rowerowych przygód. Niedługo po tym śmigałam już razem z dzieciakami dookoła osiedla. A później były już wyprawy poza miejscowość, sporadycznie jakieś rajdy, raz nawet „wyścig” Polska – Rosja, który zapamiętam do końca życia, bo zderzyłam się z rosyjskim radiowozem. ;)

piątek, 16 listopada 2012

Przedstawieniowo po raz drugi!

Poprzednie przedstawienie dzieci z mojej organizacji zrobiło furorę. Urywki pokazywano w telewizji, można było o nim przeczytać w gazetach. Wszystko dlatego, że udział w nim brały niepełnosprawne dzieci – w Armenii to coś nowego. Szybko pojawiła się okazja by zrobić drugie przedstawienie – również w prawdziwym teatrze, z prawdziwym sprzętem, wspaniałymi dekoracjami i strojami. Tym razem nie było o pszczołach, bo sponsorzy byli mieszani, ale motyw był podobny, bo Armenia ma tak duży problem z emigracją, że wszyscy starają się na to zwrócić uwagę.

środa, 14 listopada 2012

Park Zakochanych :)



Na wielu blogach, które poczytuję pojawiały się już prawdziwie jesienne zdjęcia, które budziły we mnie tęsknotę za złotą porą roku. Ja już też kilka razy coś wspominałam o jesieni, ale jeszcze ani razu nie zaprezentowałam chociażby skrawka Erywania, który emanowałby jesienną aurą. Dzisiaj nareszcie już mam okazję wprowadzić was do zielono-złotawego Parku Zakochanych. :)










wtorek, 13 listopada 2012

Yerevanyan Lich - Jezioro Erywańskie



Jako dziecko mazur bardzo lubię wodę w każdej postaci, zwłaszcza w postaci jeziora. Dlatego też, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Jezioro Erywańskie z okna marszrutki wiedziałam, że kiedyś się tam wybiorę. Byłam nim całkiem podekscytowana i pytałam się nawet kilku znajomych, czy tam byli, zawsze jednak dostawałam zaprzeczające odpowiedzi. Przewodniki też nie nakarmiły mnie żadnymi informacjami na ten temat. Zaczęłam więc podejrzewać, że jezioro może być własnością prywatną, bo ładnie widać stamtąd Ararat, a to mogło sprawić, że ktoś zapragnął je mieć na własność. Pamięć jednak mi podpowiadała, że nie było tam żadnego ogrodzenia, co oznaczało, że zawsze mogę spróbować się tam dostać, a potem najwyżej udawać niezorientowaną turystkę z zachodu.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Hanrapetutyan Hraparak – Plac Republiki



Przejrzałam ostatnio swojego bloga od ‘deski do deski’ i doszłam do wniosku, że wprowadziłam tu trochę chaosu. Czasami w notkach, pojawiają się miejsca, czy nazwy dla mnie już dobrze znane, ale wam niekoniecznie. Dlatego też dzisiaj robię pierwszy krok w stronę względnego porządku i przedstawiam wam jeden z głównych punktów w Erywaniu – Plac Republiki, który został wspomniany już w tej notce.

niedziela, 11 listopada 2012

Nie znasz dnia i godziny...

Kiedy w Erywaniu zaskoczy Cię polski akcent! Ten o to widoczny na zdjęciu zaskoczył mnie podwójnie! Wracałam  do domu z Placu Republiki jak zwykle zamyślona. Oglądanie popisu śpiewających fontann sprowokowało mnie do refleksji- zaczęłam się zastanawiać, jak długo wytrzymałabym w mieście, w którym nie ma rzeki, jeziora, czy morza. Ja bardzo lubię wodę... Zaczęłam sobie przypominać Gdynię, w której spędziłam 3 lata, Gdańsk i Sopot... Szłam tak i szłam, dopóki nie mignęło mi na budynku z boku logo Sopotu. "Eee tam! Zwidy!" - pomyślałam, ale odruchowo się cofnęłam i zdałam sobie sprawę, że żadne zwidy nie miały miejsca. Na budynku wisiał wielki plakat reklamujący wystawę polskiego artysty! ;)
Ale mi się dusza uśmiechnęła! ;) Nie zdążyłam jednak się wybrać na tą wystawę. W tygodniu pracowałam, a w następny weekend już jej nie było. :( Od tamtej pory częściej wybieram tą trasę, żeby wiedzieć o wszelkich nowinkach i móc pójść je podziwiać.

sobota, 10 listopada 2012

W Nowym Jorku Zakaukazia.



Nie ma bata! Na pewno nikt z Was nie będzie miał problemu z rozpoznaniem tego „motywu filmowego”, który teraz opiszę. „ Pani w średnim wieku/ młody mężczyzna/ nastolatka tuż po śniadaniu w pośpiechu zarzuca na siebie płaszcz/kurtkę/żakiet i zbiega po schodach. Trzaska drzwiami na klatce schodowej i czym prędzej gna do skraju chodnika zwanego krawężnikiem, by tam zatrzymać się, machnąć ręką i po chwili usadowić się wygodnie w taksówce.” I co? Oczywiście miałam rację – każdy z Was go kojarzy. 

piątek, 9 listopada 2012

Wyróżnienie Liebster Blog!

Bardzo mi miło, że pomimo iż jestem dopiero blogową świeżynką, zostałam doceniona przez magnolia0joaska i dostałam wyróżnienie liebster blog. ;))

czwartek, 8 listopada 2012

Wielka Matka patrzy...

Przedstawienie Gora, starszego syna mojej host rodziny odbywało się w Parku Zwycięstwa (Haghtanak Park) , w pobliżu którego znajduje się Mayr Hayastan – Matka Armenii. Pomnik ten góruję nad Erywaniem i symbolizuje ochronę przed Turcją. W tym momencie nie pozostaje mi nic innego jak wspomnieć o tym, czego starałam się cały czas unikać. Spojrzałam jednak prawdzie w oczy i zrozumiałam, że nie da się opowiadać o Armenii nie wspominając o Rzezi Ormian, mającej miejsce w latach 1915-1917 na terenie Imperium Osmańskiego. Zginęło wówczas około 1,5mln ludzi. To wydarzenie wciąż tkwi w pamięci Ormian i pojawia się niemalże w każdej rozmowie z nowo poznanym mieszkańcem Armenii. Także jeśli nie teraz, to i tak w pięćdziesiątej drugiej, czy osiemdziesiątej trzeciej notce na tym blogu musiałabym do tego nawiązać. Nie będę się jednak bawić w kopiarkę i zamiast przepisywać tu fakty, które są dla mnie strasznie nieprzyjemne, odsyłam was na wikipedię.



środa, 7 listopada 2012

Witam cię jesień! Miło, że wpadłaś!

Do Armenii przyleciałam 3 września… Czyli zaraz po tym, jak w Polsce skończył się sierpień – ostatni z dwóch wakacyjnych miesięcy… które spędziłam na wyczekiwaniu słonecznych dni i marzeniu o kąpielach w naszych mazurskich jeziorach… Jak nietrudno się domyślić tu czekało na mnie słońce łatwo więc straciłam orientacje w czasie i przeżywałam upragnione  lato. Kąpiel w Jeziorze Sevan, wejście na Aragats, po którym z twarzy schodziła mi skóra – to niektóre z szaleństw, które możliwe były dzięki wspaniałej pogodzie, rzadko ostatnio widywanej w mojej północnej części Polski. Co więcej, gdy wyjeżdżałam z domu, żegnały mnie ogórki, jeszcze niezbyt smaczne jabłka, ostatnie śliwki, a pomidorów w tym roku prawie wcale w naszym ogrodzie nie było… tu natomiast raj! Owoców „skolka udobna”, warzyw jeszcze więcej – atmosfera lata mnie nie opuszczała. Aż tu nagle pewnego dnia Armine pyta się mnie, czy mogę z nią pojechać na przedstawienie Gora, bo potrzebują kogoś do robienia zdjęć...

poniedziałek, 5 listopada 2012

Staruszek świętował.

Określenie „stary”  w Armenii ma nieco inne znaczenie niż w Polsce. Gdy raz podczas opowiadania o sobie wspomniałam, że w mojej miejscowości znajduje się stary kościół, zostałam obdarzona zdziwionym spojrzeniem i usłyszałam pytanie, zmuszające mnie do podania wieku tej budowli. „XV wiek” pochwaliłam się. „Przed naszą erą?”- znowu zdziwienie rozmówcy… „Nie, skądże?! Naszej ery!” „To jaki on stary? Stare to są ruiny Zvartnots, bo mają ponad 1300 lat, a nie coś co jest z XIV wieku”.

Nieprzyjemna to była rozmowa, bynajmniej z mojego punktu widzenia, ale od tamtej pory już przywykłam, że dla Ormian stare to jest coś, co ma więcej niż X wieków.  Nie przeszkodziło mi to jednak zmieszać się, gdy chodziło o wiek Erywania...

piątek, 2 listopada 2012

Wolontariackie działania. :)



 Hej! Dzisiejszą planową notkę zepchnęłam na inny dzień, bo muszę wam zdać relację z ostatniej chwili! No może nie takiej znów ostatniej, bo sprzed kilkunastu godzin. ;)

Wczoraj odbyło się pierwsze spotkanie klubiku języka angielskiego, który ja mam zaszczyt prowadzić.;) Wymyśliłam sobie, że będziemy się uczyć z dziećmi nowych słówek poprzez zabawę i przygotowałam już mnóstwo scenariuszy lekcji. Wszystkie przepełnione ruchem i kombinowaniem, tak jak dzieci lubią najbardziej. Na pierwszych zajęciach mieliśmy omówić kwestię witania się. Przygotowałam coś w rodzajów puzzli – obrazek z sytuacją i kartka z napisanym przywitaniem, lub pożegnaniem. Wycinanie, dopasowywanie zajęło mi trochę czasu, ale robiłam to z uśmiechem od ucha do ucha. Uśmiech znikł z mej twarzy dopiero wczoraj,  w momencie, gdy sobie uświadomiłam, że dzieci mogą jeszcze nie znać alfabetu łacińskiego!!! To odkrycie zmieniło wszystko. Bo przecież jeśli nie przeczytają literek, nie będę w stanie dopasować puzzli i zapisywać słów w zeszycie…. Spanikowałam.

czwartek, 1 listopada 2012

1 listopada...

A w Armenii dzień jak co dzień. Żadnej chwili zadumy, refleksji... Nie spotkam się dzisiaj z rodziną, nie tylko tą bliską, ale i dalszą... Nie będę spacerowała nocą oświetlonymi alejkami w jesiennym deszczu. Właśnie omija mnie święto, na które zawsze tak bardzo czekam. Denerwuje mnie dzisiaj słoneczna pogoda i wciąż trwająca atmosfera lata. Przecież to już listopad...

W Armenii nie obchodzi się Święta Zmarłych. Mają jeden szczególny dzień, w którym odwiedza się groby, ale nie jest to tak ważne święto jak u nas... Może to i dziwne, że tęsknotę za krajem poczułam właśnie w takim momencie, ale ja naprawdę lubię ten dzień w roku.

PS W poprzedniej notce pisałam o pewnym Ormiańskim zwyczaju. Chciałabym zaznaczyć, że powinno się już pojawiać coraz więcej notek w  tematyce " nie spotykane w Polsce".  Bo już drugi miesiąc wolontariatu za mną i coraz lepiej już znam się na ich sposobie bycia.
Miłego wolnego dnia! :)

Wykałaczki w dłoń!

Pamiętacie gdy wam pisałam o moim wypadzie do Gyumri? Wybory, pierwsza wyprawa poza Erywań, zwiedzanie i te sprawy. :) Byłam wtedy jeszcze taka zagubiona i niedoinformowana. W sumie, to pamiętam, że nie wiele się nami interesowano, nikt nie miał zamiaru pilnować nieznających armeńskiego wolontariuszy, bo po co? Przecież mają oczy, sami widzą, gdzie idzie grupa, więc chyba mogą za nią podążać? No mogą, ale nie zawsze się to udaje. Np. raz skoczyłam do hotelowego pokoju po sweter, bo pogoda okazała się być inna niż myślałam, wracam na dół do recepcji, a tam już nikogo nie ma! I rób co chcesz! Przez pierwsze pół godziny czekałam grzecznie w nadziei, że ktoś się po mnie wróci, jednak na próżno. W związku z tym, że nie wiedziałam, gdzie mogli pójść i że nie chciałam się narazić szefowej chodząc samopas, postanowiłam wrócić się do pokoju i poczytać przewodnik. Moja szefowa przyszła do mnie dopiero po 4 godzinach, więc nawet obiad mi uciekł… 


środa, 31 października 2012

Armenia jak z obrazka!

To  była słoneczna sobota. Drugi tydzień października. Wybierałam się na spotkanie z dwoma Polakami, których poznałam przez CouchSurfing. Wysłali mi prośbę o przenocowanie, ja jednak musiałam im odmówić, ze znanego wam powodu - nie mieszkam już tylko z Martinem, a także z Ormiańską rodziną. Mimo mojej odmowy chłopacy chcieli się spotkać przy piwie. Zgodziłam się oczywiście, choć wiadomo, że w moim przypadku, to nie piwo, a sok wchodziłby w grę.;) Umówiliśmy się w centrum, jednak gdy ja już byłam na miejscu, chłopacy włóczyli się gdzieś jeszcze po innych częściach miasta. Postanowiłam więc umilić sobie czas oczekiwania i wpaść na coweekendową wystawę obrazów w jednym z parków. Byłam tam pierwszy raz, choć już kilka razy ją widziałam z daleka, zawsze jednak się gdzieś śpieszyłam. Tym razem postanowiłam dokładnie przyjrzeć się dziełom ormiańskich artystów, starając się dostrzec jakieś cechy charakterystyczne.  Z racji tego, że obrazy były na sprzedaż, na miejscu znajdowali się też sami autorzy tych prac, co sprawiało, że każde zdjęcie robiłam, czekając tylko na krzyk. Nikt jednak na mnie nie krzyczał.

wtorek, 30 października 2012

Nasze cztery ściany.

Mieszkanie dla wolontariuszy zapewnia organizacja goszcząca. To ona jest odpowiedzialna, za jego znalezienie i dokonywanie opłat. Wolontariusze zatem nie mają dużo do powiedzenia, pozostaje im po prostu przyjechać i zamieszkać. Na nieszczęście Martina, który do Armenii przyjechał miesiąc przede mną, nasza organizacja do specjalistów w dziedzinie wynajmowania mieszkań nie należy. Co prawda lokalizacje wybrali nam świetną – jedna z głównych ulic Erywania, 10 min od centrum, ale na wyposażenie mieszkania nikt nie zwrócił uwagi. I tym sposobem biedny Martin sam musiał się troszczyć o szklanki, talerze, sztućce, pościel itp. Nie było niczego oprócz mebli, telewizora, kuchenki i zatrzęsienia mrówek. Wszystko kupił sam na miejscu za swoje pieniądze, wściekły, że nikt go nie poinformował wcześniej, bo połowę rzeczy mógłby przywieźć ze sobą, a nie tracić pieniądze. Ja też nie miałam żadnych informacji na temat stanu mieszkania ( do głowy by mi nie przyszło, że organizacja może wpuścić ludzi, którzy nie są w swoim kraju, do pustego mieszkania i kazać sobie radzić samym), więc też musiałam kupić trochę rzeczy...  

poniedziałek, 29 października 2012

Autostopem do Garnii. :)

Drugiego dnia autostopowania z Pauliną i Arturem też było wesoło. :) Zaczęło się od tego, że przegapiliśmy przystanek, z którego mieliśmy udać się na właściwą drogę do łapania stopa, bo Artur był taki wczorajszy po gościnie Surena, że wszystkie decyzje podejmował w bardzo zwolnionym tempie.  Musieliśmy więc się trochę przejść, by wrócić na dobrą drogę.  Następnie okazało się, że właściwa droga nie jest aż tak bardzo uczęszczana, w sensie, były przerwy „w dostawie” samochodów. Udało nam się jednak złapać, uwaga, uwaga – moją ukochaną ciężarówkę, którą chciałam się przejechać, jak tylko zobaczyłam ją tu w Armenii! Fakt, pod górę, to jechała z taką prędkością, że człowiek na ośle z powodzeniem by ją wyprzedził, ale za to miałam czas, żeby uchwycić obiektywem cudowny widok na Erywań. :)

niedziela, 28 października 2012

Drugi substytut posta z Armenii. :)

Tak jak pisałam wczoraj - dzisiaj mam dla was drugiego fotogenicznego grzyba. :)) Pamiętam jaką miałam frajdę podczas ich "charakteryzacji". ;D
A już w poniedziałek część dalsza autostopowania z Pauliną i Arturem! Hadżorucjun - znaczy do widzenia!;)

sobota, 27 października 2012

Substytut posta z Armenii. ;)

Udało mi się w tym tygodniu dodawać jednego posta dziennie,ale nie udało mi się jednak przygotować postów na weekend. Aby nie pozostawić Was samych sobie postanowiłam podrzucić Wam moje  wesolutkie grzybki sfotografowane w zeszłym roku. Skoro już nawet do Armenii zawitała jesień. ;)

Dziś jeden, a jutro drugi. ;) Miłego weekendu!

piątek, 26 października 2012

Autostopowo - Etchmiadzin.



Długo mi zajęło robienie ze porządku ze swoim profilem na CouchSurfingu w Armenii. Odkąd wyprowadziłam się z Gdyni w maju, w ogóle z niego nie korzystałam, bo moja rodzinna miejscowość jest malutka i zupełnie nie turystyczna (choć mogłaby być, bo jest malownicza :) ), więc nie miałam żadnych próśb o przenocowanie, sama też się nigdzie nie ruszałam. Także CS przesunął się na ostatni plan i nawet tuż po przyjeździe do Erywania nic z nim nie robiłam, bo zupełnie wyleciało mi to z głowy. Dopiero pod koniec września uaktualniłam profil i się porządnie zdziwiłam – codziennie dostawałam kilka próśb o przenocowanie i to praktycznie wszystkie od Irańczyków… Jako, że wszyscy w Armenii przestrzegają przed spragnionymi przygód Irańczykami, którzy na co dzień mieszkają w bardzo konserwatywnym kraju, wszystkim grzecznie odmawiałam i czekałam jak głupia, na kogoś z innych stron świata… Bóg ma zwyczaj wysłuchiwać moje prośby i tak też było tym razem – znalazłam w skrzynce maila od… rodaków z Bydgoszczy! Rzecz oczywista – bez wahania zgodziłam się ich przenocować 3 noce.

czwartek, 25 października 2012

Więcej zdjęć niż tekstu - Tbilisi. :)

Wreszcie nadszedł czas, by podsumować mój 4 dniowy wyjazd do Tbilisi. Jak już zdążyłam Wam napomknąć - za dużo to ja się nie nazwiedzałam, bo ograniczało mnie (aczkolwiek w miły sposób) szkolenie dla wolontariuszy EVS. Zdążyłam jednak wiele razy przyglądać się wieży telewizyjnej, która w nocy jest tak podświetlona, że nie można jej przeoczyć.

środa, 24 października 2012

W Armenii jesień...

Niestety, po wielu wspaniałych słonecznych dniach do Armenii również zawitała jesień. Objawia się to głównie tym, że Ormianie noszą grube swetry przy temperaturze 17-20°C i patrzą na mnie dziwnie, gdy czasem zdarzy mi się jeszcze ubrać sandały.^^ Ostatnio nawet moja współpracownica zapytała się mnie, czy w Polsce apteki w ogóle jakoś prosperują, bo jeśli każdy ma taką odporność jak ja to ona szczerze w to wątpi... Hmm.. Nie chce mi się już powtarzać, że przez ostatnie dwa wakacyjne miesiące w Polsce, byłam niezmiernie szczęśliwa, gdy słońce wyszło zza chmury chociaż na chwilkę i że taka temperatura, jaką mamy teraz to dla mnie naprawdę nie powód do chodzenia w polarze. ^^

No cóż, ale tak jak w tytule "w Armenii jesień..." więc fasola już spada z dziwacznych drzew...

wtorek, 23 października 2012

Wieczorek wielokulturowy. ;)

W ostatni wieczór naszego treningu w Tbilisi mieliśmy okazję wziąć udział w spotkaniu multikulturowym, które przygotowała inna grupa, przebywająca w naszych hotelu z powodu jakiejś dziwnej konferencji, o której za wiele nie wiem. Wiem jednak, że ludzie w tej grupie byli bardzo sympatyczni i wiedzieli, jak należy się bawić. :) Wieczór polegał ogólnie na tym, że przygotowano kilka stanowisk z jedzeniem i napojami, reprezentującymi różne kraje. Dodatkowo mieliśmy okazję usłyszeć dwie słynne piosenki z danego państwa – jedną tradycyjną, a drugą taką bardziej na czasie. J Jak widać na poniższym zdjęciu, w grupie konferencyjnej byli przedstawiciele Litwy, Łotwy,  Włoch, Armenii, Gruzji, Ukrainy, Mołdawii i Niemiec (niektórych flag nie ma, ale może po twarzach poznacie ^^ :) ). 

poniedziałek, 22 października 2012

Przez gruziński do serca...

Kocham Cię – nasze piękne polskie wyznanie, mimo iż znaczy wiele, to wygląda tak prosto… Zwłaszcza na tak ważnej w podstawówce walentynce napisane normalnie nie robiło wrażenia.:) Starym dobrym trikiem  było zamienienie kropeczki nad "i" w serce, lub zaokrąglenie „ramion K” by przypominały serce… ach, trzeba się było czasami namęczyć, by efekt był zadowalający…

A Gruzini? Cóż, oni nie mają takich problemów, bo każde ich zapisane słowo wygląda jak wyznanie miłości. :) Sami popatrzcie.

piątek, 19 października 2012

Ogloszenie ;)

Od przyszlego poniedzialku juz na pewno, na pewno rusze z duza iloscia postow! Nie mam wyjscia, bo jesli ciagle bede utrzymywala takie opoznienie, to  Armenie bede wam opisywala jeszcze ze 2miesiace po moim powrocie do Polski. :))

Milego weekendu i nie zwracajcie uwagi na brak polskich znakow. ^^
;o))

Super Supra!

Z tego co nam powiedział Giorgi - Gruzin, przedstawiciel organizacji SALTO, goszczącej nas w Tbilisi, tak jak Amerykanie nie mogą sobie wyobrazić tygodnia bez hamburgera, tak oni nie mogą świętować bez supry.
"Hmm... czyli to taki nasz rosół i schabowy w niedziele?" - pomyślała Dajana, zanim do końca dowiedziała się czym owa supra jest.  "Zaraz, zaraz, ale dlaczego nie khaczapuri, które jest rozsławione, jako gruziński przysmak, tylko jakaś supra jest tak ważna?" Odpowiedź na pytanie przyszła sama, gdy na koniec gry terenowej (o której pisałam w poprzednim poście) doszliśmy do wyznaczonej restauracji. Supra okazała się  nie być daniem, a całym przyjęciem. To znaczy, nazwą posiedzenia rodzinnego przy długim suto zastawionym stole. :) I ponoć to nie jest tylko na pokaz dla turystów, a prawdziwy wciąż żywy sposób świętowania. ;)

środa, 17 października 2012

OAT(s)!

Polka i Holender w Gruzji:)
OAT, czyli On-arrival training, jest tą częścią EVSu, w której udział musi wziąć każdy wolontariusz, w przeciwieństwie do Mid –term training, który przeznaczony jest dla wolontariuszy z projektami dłuższymi niż 6 miesięcy.  Generalnie taki trening ma na celu poszerzenie wiedzy wolontariusza na temat celów EVS i związanych z nim zasad oraz  podarowanie garści inspiracji, umocnienie go w przekonaniu, że to co robi jest wartościowe, czyli zmotywowanie go do lepszej pracy. Ponadto jest to świetna okazja do poznania innych wolontariuszy, którzy również są na początku swojej wolontariackiej drogi i mają podobne obawy/oczekiwania – o to, czym OAT jest moim zdaniem. ;) OAT zazwyczaj zrzesza osoby, które odbywają wolontariat w tym samym kraju, np. Holandii. W przypadku Kaukazu Południowego jest inaczej – OAT tu odbywa się najczęściej w Gruzji, a przybywają na niego zarówno gruzińscy wolontariusze, jak i armeńscy i azerscy. :)

poniedziałek, 15 października 2012

Przedstawieniowo! ;)

Nic nie wyszło z moich spokojnych planów na weekend i jak zwykle, całe dwa dni spędziłam poza domem. Wciąż nie mam przebranych zdjęć do postów z Gruzji, więc idę na łatwiznę i opowiem wam o tym, co wydarzyło się niedawno i do czego zdjęcia było o wiele łatwiej wybrać, bo na wszystkich dzieci wyglądają cudownie! :)

11 października w Yerevan State Puppet Theathre miała miejsce premiera przedstawienia, w którym udział brali podopieczni naszej organizacji. ;)) Główną bohaterką przedstawienia była pszczółka ( Elenka, 7l.), która uciekła ze swojego ulu, by zobaczyć świat. Podczas swojej podróży pszczółka kilka razy wpadała w tarapaty i poznała mnóstwo innych owadów, które opowiadały jej o swoim życiu. Koniec historii był taki, że pszczółka i tak uznała swój ul, za najlepsze miejsce do życia i powróciła do swoich, wzruszając swoją decyzją królową pszczół. :)

piątek, 12 października 2012

Ogłoszenie. ;)

Następne posty pojawią się dopiero w poniedziałek. Przeprowadziłam się do innego mieszkania i teraz internet mam tylko w pracy.:( Dlatego też, będę miała więcej czasu na pisanie notek i w następnym tygodniu będzie ich więcej. ;) Miłego weekendu!

PS Przyznać się, kto wyszukiwał mojego bloga pod hasłem " kupowanie karty sim w erywaniu dajana" ? Hyhy. ;D

poniedziałek, 8 października 2012

Uwaga! Opóźniony post z Gruzji zajechał na stację blog!

"Pojedziecie pociągiem. Nocnym. Tak będzie najlepiej się później rozliczyć." - brzmiał werdykt, dotyczący mojej i Martina podróży do Tbilisi. Komisja w składzie: prezes naszej organizacji Lusine i jej prawa ręka- Shousha, wydawała mi się wtedy bezlitosna, odczłowieczona.

"Jak oni mogą nas wysyłać w 9 godzinną podróż do Tblisi nocnym pociągiem?! Przecież to będzie straszna męczarnia!"- nie mogłam przeboleć ich decyzji.

środa, 3 października 2012

Miesiąc minął. Przyszły nowe wyzwania! ;)

Wiele osób jest pewnie zaskoczonych tematem dzisiejszej notki, bo raczej spodziewaliście się relacji z Gruzji, mnie jednak naszło na rozmyślanie. W związku z tym, że dzisiaj mija miesiąc, odkąd po raz pierwszy postawiłam stopę na armeńskiej ziemi, postanowiłam napisać coś o mojej sytuacji jako wolontariuszki, a nie jedynie turystki. ;)

Szczerze mówiąc, to wrzesień nie był miesiącem pracowitym. Okazało się,nie za bardzo mają tu dla mnie zajęcie, po tym jak cała organizacja (tydzień przed moim przyjazdem) przeniosła się z Vanadzoru do Erywania. :(

piątek, 28 września 2012

Pogadajmy sobie. ^^

Pewnego dnia na przystanku autobusowym, mocno zirytowana tym, że wciąż nie przyjeżdża moja marshrutka rzuciłam po rosyjsku przed siebie pytanie " jaki numer jedzie do centrum?" i... I zostałam zalana potokiem rosyjskich słów. Zakłopotana, bo nie za bardzo dało się z tej przekrzykiwanki cokolwiek zrozumieć, zrobiłam głupią minę i czekałam dalej na zbawienie. Nagle jedno do mnie podeszło. Na oko gdzieś 20 lat, płci żeńskiej. Zbawienie mówiło doskonale po angielsku i nie poprzestało na wymienieniu numerów marshrutek, ale chciało dowiedzieć się czegoś więcej o mnie.

środa, 26 września 2012

Halo, halo!

Hej! ;)
Jutro wyjeżdżam do Gruzji, a w związku z tym, że póki co nie mam żadnych relacji z podróży do zdania, to postanowiłam opowiedzieć wam trochę o różnicach i podobieństwach pomiędzy Polską, a Armenią. ;) Na pierwszy ogień idzie - kupowanie karty sim! ;)

wtorek, 25 września 2012

Słów kilka. ;)

Heeej! ;) Kiedy to czytacie ja już jestem w drodze do Tbilisi, a może nawet w Tbilisi ( to zależy od tego, kto ma jakie opóźnienie w czytaniu moich postów ;P ). Do niedzieli notki będą się dodawały automatycznie. :)

Póki co, piszę tą notkę o pięknym, słonecznym, armeńskim poranku. Zachciało mi się podzielić z wami przemyśleniami na temat pogody. ;)
 Jest 25 września, a tu wciąż słońce grzeje jak szalone! To takie dziwne uczucie, gdy sobie uświadamiasz, że jest już prawie październik i  będąc w Polsce to szykowałbyś już kalosze na jesienne deszcze, a tu wciąż jeszcze ubierasz krótkie spodenki i przewiewne bluzki. Uwielbiam tą pogodę, dopiero teraz czuję się jak w lato, bo dwa letnie miesiące, które spędziłam w Polsce w głównej mierze upływały mi na wyczekiwaniu słońca w pochmurne, deszczowe dni. Nie żebym mi się nie podobało w naszej ojczyźnie, bo prawda jest taka, że kocham Polskę, ale w konkurencji "Pogoda" przegrywamy z Armenią co najmniej 0 : 2. ^^

A teraz na zakończenie polecam wam przesłuchać hit tegorocznych armeńskich wakacji. Nawet jeśli nie lubicie rosyjskiej muzyki to obejrzyjcie klip, bo jest dosyć zabawny. :))

poniedziałek, 24 września 2012

Z głową w chmurach. :)

"Yes, yes, yes! And my friend Dajana!" - krzyczał do telefonu Martin, pewnego pięknego dnia, gdy na niebie nie było żadnej chmurki i w ogóle nic nie zapowiadało tej katastrofy, która miała się wkrótce wydarzyć. Oczywiście rozmowa była podsłuchana, nie wypadało mi więc biec do niego i wypytywać się o co chodzi. Dlatego też ze stoickim spokojem, czekałam na to, co dalej będzie się działo. Jak powszechnie wiadomo, podsłuchiwanie ( nawet te niezamierzone ), to bardzo niedobre zachowanie i należy być za nie ukaranym...

niedziela, 23 września 2012

Dwóch Norwegów i Polka - przygód cz.II

Po kąpieli i plażowaniu przyszedł czas na trochę sportu - zwiedzanie kościoła, który usytuowany był na jednym z wielu tam pagórków.

piątek, 21 września 2012

Dwóch rudych i szatynka- przygód cz.I

Zdziwieni, że znalazłam dwóch rudych w Armenii, w kraju ciemnowłosych i ciemnookich? Ja też nie wiem jak to możliwe, ale tak - szczęście się do mnie uśmiechnęło i miałam okazję pojechać nad jezioro Sevan w towarzystwie dwóch rudzielców. :) A wszystko zaczęło się od tego, że w zeszły piątek Martin- mój współlokator - postanowił spędzić wieczór przy piwie.

czwartek, 20 września 2012

Do Erywania przez Indie.

Droga powrotna z Gyumri była inna od tej, którą do Gyumri jechaliśmy. Co prawda dalej nie robiliśmy nic innego oprócz wjeżdżania pod górę i zjeżdżania z niej...

poniedziałek, 17 września 2012

Do Gyumri przez step.

Nie było mnie tu aż przez cały tydzień! A wydawało mi się, że co najwyżej 3 dni. ^^ Dzisiaj postaram się to nadrobić, bo mamy w Armenii dzień wolny od pracy, więc mam sporo wolnego czasu. :) Na początek relacja, która powinna się tu pojawić w zeszłym tygodniu.

Gyumri, to drugie co do wielkości miasto w Armenii. Ja znalazłam się tam dzięki temu, że organizacja, w której jestem wolontariuszką prowadziła tam dwu dniowe szkolenie dla młodzieży, która miała pomóc przy organizacji wyborów mera miasta.

wtorek, 11 września 2012

To już tydzień. :)

Wciąż jeszcze tkwię z notkami w czwartku 6.09, ale wygląda na to, że już jutro ruszę do przodu. :)

Zatem w czwartek po raz pierwszy spotkałam się z moją mentorką - 20 letnią Haykuhi. :) Najpierw po południu H. pokazała mi centrum miasta wraz z największymi atrakcjami i cennymi wskazówkami, np. gdzie są przyzwoite toalety. :) Pożegnałyśmy się po około 2 godzinach spacerowania, bo H. spieszyła się na wykłady, ale umówiłyśmy się na wieczór. :) Gdy spotkałyśmy się wieczorem Haykuhi miała dla mnie niespodziankę - przejażdżkę turystycznym piętrusem.

piątek, 7 września 2012

Pod górę.

Hej! Ja wciaz jestem  Gyumri, ale na szczescie udalo mi sie dorwac do laptopa (ktory nie ma polskich znakow xd) i moge dodac notke,ktora miala sie dodac automatycznie w piatek 7.09,ale cos  namieszalam i sie nie dodala. Tymze sposobem ponizsza notka dotyczy czwartku 6.09 :)

Wczoraj miałam rano trochę wolnego czasu, bo moja mentorka miała być w organizacji o 12, a ja już na nią czekałam od 9. W związku z tym, że do papierkowej roboty było dość chętnych ja dostałam pozwolenie na spacer. W jednej z poprzednich notek pokazałam wam jak wygląda ulica, przy której znajduje się moja organizacja. Ale było to tylko jedno zdjęcie, jednego kierunku - na wschód, bo zachód już na pierwszy rzut oka wyglądał tak interesująco, że osobna notka stała się oczywistością. :)

czwartek, 6 września 2012

Nic nie poradzę.^^

Dzisiaj miała być tu długa notka o spotkaniu z moją mentorką i wielu innych, ale niestety - czuję się okropnie i nie jestem w stanie już od kilku godzin robić nic innego jak tylko leżeć.^^ A to wszystko przez to, że zachciało mi się dzisiaj wręczać prezent (Żubrówkę) rodzinie, która mieszka pod nami i od której tym samym wynajmujemy mieszkanie. A więc schodzę na dół, a tam wielka urodzinowa impreza! Zostałam zaproszona do wspólnej biesiady i mimo protestów usadzona do stołu, ale to jeszcze nie katastrofa. Katastrofą było to, że zgadzałam się próbować wszystkiego, co było mi proponowane. A więc z grzeczności jadłam kozi ser, zagryzając go chlebem, podanymi mi ziemniakami i dopychając sałatką z oliwkami, za którymi nie przepadam. Do tego wszystkiego Vladimir (głowa rodziny) chwalił się owocami z ogrodu, więc dostałam na talerz potężną kiść winogron i brzoskwinie, a także brzoskwinie do słynnego armeńskiego koniaku, którego także ośmieliłam się spróbować ( albo jestem dziwna, albo to się nie nadaje do picia^^ ). A! I jeszcze ryba z sosem o bardzo oryginalnym smaku. No cóż, szczerze mówiąc, to buzia mi się nie zamykała.  I może nie było by tak źle, gdyby mężczyźni tak często nie wznosili toastów ( Ormianie nie piją przy stole tak po prostu,  praktycznie zawsze jest toast) i nie oczekiwali ode mnie, że za nimi nadążę. A więc tak - ORMIANIE SĄ GOŚCINNI.

A jutro ruszam na 3 dni z kilkoma osobami z organizacji do Gyumri - innego armeńskiego miasta, by pomagać tam przy wyborach. :)

środa, 5 września 2012

Potrzeba matką wynalazku. :)

Droga do siedziby organizacji goszczącej mnie jest bardzo długa. Najpierw musiałam jechać marszrutką (busikiem, w którym nie dostaję się, żadnego biletu i który często staje na różnych "przystankach"), potem musiałam przejść spory kawałek między blokowiskami, by ostatecznie dojść do celu. Podczas tej wędrówki uderzyła mnie jedna dziwna rzecz - na sznurku rozciągniętym między dwoma blokami wisiało pranie i to dość daleko od okna.

wtorek, 4 września 2012

Winogronowo mi.

Kiedy wyszłam dzisiaj po raz pierwszy z domu, by poszukać sklepu, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że winogrona zawładnęły Erewaniem. Niemalże każda jedna weranda, każdy płot porośnięte są tą rośliną. I pomyśleć, że tak się ekscytowałam, gdy zobaczyłam dzisiaj na naszej werandzie kilka rodzajów winorośli. :)

Dowidzenia Polsko. Dzień dobry Armenio!

Notek ze Świętokrzyskiego nie było, czego sama sobie wybaczyć nie mogę, bo ten wypad był naprawdę udany (może innym razem dodam). Za to już dzisiaj pojawiam się ze świeżą relacją z podróży samolotem do Erewania. :)

Mój samolot startował o 22.30 z Okęcia. Godzina późna i trudno było by mi wytrzymać samej tyle czasu na lotnisku. Na szczęście do Warszawy odwiozła mnie mama z siostrą i dwiema przyjaciółkami rodziny - wszyscy czekali ze mną do samego końca. :)) Dobrze się bawiliśmy podczas podróży do Stolicy, zwłaszcza, że zajechaliśmy na Kurpie do naszych dawno nieodwiedzanych krewnych. :) Kocham klimat tamtejszych miejscowości, a najbardziej drewniane chałupki z okiennicami. :)


Co do samego lotu, to nie wiele pamiętam, bo zasnęłam zaraz po straceniu z oczu świateł Warszawy. :) A Warszawa nocą widziana z lotu ptaka jest czymś niesamowitym! Morze, rozleeegłeee morze świateł od których trudno oderwać oczy. Zasypiałam mając cały czas ten widok w głowie. Za to, gdy obudził mnie głos kapitana informujący, że za 20 min Erewań, byłam w szoku, bo za oknem widziałam tylko ciemność i dopiero po chwili pojawiały się światła - plackami. I kiedy piszę plackami, to myślę plackami - tu i ówdzie  skupisko świateł. I wtedy mnie poinformowano, że w Armenii o godz. 2 rano wyłącza się oświetlenie publiczne. Za to mojemu przylotowi towarzyszył piękny księżyc górujący nad Erewaniem, który zaglądał mi w okienko. :) No i to byłoby na tyle z przyjemności tego lotu, bo zaraz po wylądowaniu dopadła mnie rzeczywistość i procedura załatwiania wizy trwająca caaałą wieczność, czyli prawie 2 godz. ^^ Gdyby nie to, że bardzo lubię mieć dodatkowe "wklejki" lub pieczątki w paszporcie pewnie bym zwariowała, bo była to dla mnie prawdziwa męczarnia.^^  Tym bardziej, że w ferworze pakowania zapomniałam wziąć ze sobą adresu organizacji która mnie gości, więc w formularzu musiałam naściemniać, że całe 4 miesiące ( na tyle maksymalnie można wykupić wizę, a pózniej trzeba ja odnawiać) spędzę w bliżej mi nie znanym hotelu Golden Tulip ( tą nazwę podała mi kobieta z obsługi). Pani wydająca wizę była baaardzo, ale to bardzo niezadowolona i węszyła jakiś podstęp. "Całe 4 miesiące spędzi Pani w hotelu, tak? CAŁE 4 ?! A może się pani gdzieś wybiera, ha? Np. mieszkać u kogoś innego?" Hmm... w tym momencie, poczułam, że jestem w tarapatach i zrobiłam to, co na szybkiego przyszło mi do głowy - robiąc wielkie oczy ( a to potrafię dobrze) kilka razy powtórzyłam "Sorry, I don't understand you" i pomogło! :) Kobiecie najwyraźniej nie chciało się męczyć z ciężko kapującą babką i tylko wręczyła mi paszport z nową, fajną "wklajką", robiąc krzywą minę.

Kilka rad dla ubiegających się o wizę:
1. Wasze pierwsze kroki na lotnisku powinny być skierowane od razu do kantoru, byście mogli się jak najszybciej ustawić w kilkunastoosobowej kolejce.
2. Następnie biegnijcie po formularz i ustawcie się w kilkuosobowej kolejce do długopisu.:)
3. Potem już tylko kilkudziesięcioosobowa kolejka do okienka,gdzie wydają wizę i gotowe!

A to moja nowa zdobycz - Armeńska wiza:

A tu dla porównania wiza, która umożliwiła mi kilka lat temu wjazd do Obwodu Kaliningradzkiego.

I kilka pieczątek:

Mam nadzieję, że zanim mój paszport straci ważność w 2016 roku, przybędzie w nim jeszcze wiele innych kolorowych rzeczy. :)

A teraz już lecę szukać sklepu, bo już mi trochę burczy w brzuchu. :) Następną relację, postaram się dodać wieczorem, ale nie obiecuję. ;))

czwartek, 16 sierpnia 2012

O blogu :)


Pomysł na bloga o tym tytule już się kiedyś pojawił w mojej głowie. Miałam go prowadzić razem z Izą – moją niestrudzoną towarzyszką w niekontrolowanym podróżowaniu. :) Pojawiła się na nim nawet JEDNA notka z wypadu do Krakowa! :) Nasz zapał okazał się jednak słomianym i z bloga nic nie wyszło. Teraz natomiast mam zamiar pisać tu m.in. o wypadach w Polskę, ale przede wszystkim o moim wyjeździe na Wolontariat Europejski do Armenii.  Mam nadzieję, że blog ten okaże się  pomocny dla osób, które będą się wybierały do Zakakukazia.  Aktualnie ze wsparciem  drugiej niestrudzonej podróżniczki Wandy prowadzę również bloga o Polsce dla obcokrajowców. ;)

A już niedługo w ramach rozgrzewki podrzucę Wam wspomnienia z kilkudniowego wypadu do województwa świętokrzyskiego.

.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...