;o)
Wraz z Vitalim wybraliśmy się na spacer zaraz po kolacji
i rozmowach z Michałem i Grześkiem, którzy ugościli nas fantastycznie. Spacerowaliśmy prawie 3 godziny, choć
planowaliśmy znacznie krócej. Goris nocą okazało się jednak tak magiczne, że
błądziliśmy w labiryncie uliczek dopóki nie zmarzliśmy. Jak każda porządna
górska mieścina Goris ma swoją rozkosznie szumiącą górską rzeczkę, a domy
zbudowane są też na stokach gór, przez co wieczorni spacerowicze mają wrażenie,
że znajdują się w płonącym zniczu. Ponadto, w Goris znaleźć też można
rynsztoki, które ja widziałam w życiu po raz pierwszy, ale w tych woda była dość czysta. Są one po obu stronach
każdej ulicy, więc zwłaszcza wieczorem trzeba uważać, by nie wdepnąć tam gdzie
nie trzeba. Tak, pijani ludzie nie mają w tym miasteczku łatwego życia, ale
dzieci mogę przypuszczać, że mają – śledzenie łódeczki płynącej rynsztokiem
musi być niezłą zabawą. :)
Wieczorny spacer
uliczkami Goris zdecydowanie należał do przyjemnych czynności, jednak w
prawdzie zdumienie Goris wprawił nas z samego rana, gdy wybraliśmy się zobaczyć
tą starą część…
Niedzielny poranek był mroźny i mglisty. Zerwaliśmy się z
łóżek o 7 rano, bo plan tego dnia był nieco napięty – zobaczyć stary Goris,
pojechać autostopem do Tatev i wrócić do Erywania – sporo do zrobienia.
Śniadanie zjedliśmy w pośpiechu, przez minutkę porozmawialiśmy z chłopakami,
pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w drogę trzęsąc się z zimna i obserwując jak
ludzie leniwie wyściubiają nosy z ciepłych domostw. To wtedy poczułam pierwszy
przymrozek w Armenii i zobaczyłam szron, który cudowanie ozdobił wszystko
wkoło.
| Budynek szkoły. |
Dotarcie do starej części Goris było nie lada wyzwaniem –
labirynt uliczek, a na dodatek nikogo w promilu kilkudziesięciu metrów, by
spytać o drogę. Po kilkunastu minutach błądzenia wpadliśmy na gawędzących panów
i dostaliśmy wskazówki jak się dalej kierować. Szliśmy więc spokojnie, podziwiając
wulkaniczne skały górujące nad domami i spotykając coraz więcej ludzi. Mało kto
z nich nie miał wiadra lub wiaderka z wodą, czy paszą, bo wszyscy szli na obrządek. My mieliśmy z nimi coś
wspólnego – przez pewien czas wszyscy szliśmy w tym samym kierunku.
Stary Goris okazał się być miastem w skale, czyli
kolejnymi górami podziurawionymi jaskiniami. Było ich tam naprawdę mnóstwo, o
wiele więcej niż w Hyndzoresku. Nie umknęło to również uwadze mieszkańców,
którzy wykorzystali nadmiar jaskiń urządzając w nich obórki, kurniki i
stajenki.
W odróżnieniu od podziwiania miasta w skale, które miało
miejsce dnia poprzedniego, tym razem mieliśmy możliwość przyjrzenia się
jaskiniom z bliska, a nawet w niektórych sobie posiedzieliśmy. Na dodatek
stojąc na zboczu jednej góry, mogliśmy się przyglądać jaskiniom naprzeciwko,
które znikały za mgielną zasłoną. Nie było w moim życiu jeszcze momentu, w
którym czułabym się bardziej „ w innym świecie” niż wtedy.
| Tym razem ja w całej okazałości, a nie tylko moje buty. :) |
| Dziury były wszędzie, kilka razy prawie bym wpadła. ;) |
Jak zahipnotyzowana rozglądałam się dookoła, przyglądając
się tym wszystkim jaskiniom i miałam wrażenie, że oddycham powietrzem sprzed
tysięcy lat. Zupełnie straciłam poczucie czasu, straciłam z oczu Vitaliego,
który wspinał się już gdzieś wyżej, straciłam na ten moment wszystkie trapiące
mnie myśli. Miałam czysty umysł zdumiony magiczną scenerią.
| Jak nietrudno zauważyć każdy dom ma swoje własne jaskinie. ;D |
Stałabym tak pewnie jeszcze długo, gdyby Vitalij nie
znalazł idealnego miejsca na śniadanie obwieszczając to donośnym „Dajana!!!”. Ten
czas, który ja poświeciłam na pożeranie widoków, mój towarzysz poświęcił na
wspinaczkę, w wyniku czego po „przebudzeniu” goniłam go chyba z 10 min. ^^
| Strasznie mnie zaintrygowała ta układanka z kamieni na szczycie skały... |
Nasze śniadanie, które składało się z chleba i pomidorów
w tej scenerii smakowało wybornie. Ale o mało co nie udławiliśmy się tymi
pysznościami, gdy w dole zobaczyliśmy kobietę, biegającą dookoła kościoła z
kurą. Od razu posądziliśmy kobietę o postradanie zmysłów. Będąc jednak
ciekawskimi stworzeniami, postanowiliśmy zejść na dół, żeby zobaczyć co jest
grane. Nie powiem – nie byłam pewna, czy zagadywanie do obłąkanej kobiety, to
jest akurat to, co powinniśmy robić, no ale raz się żyje, no nie? :) Jak się
dowiedzieliśmy już na dole, kobieta nie była obłąkana, nie uprawiała też
urozmaiconej wersji porannego joggingu, a… zapewniała sobie i rodzinie dobry
obiad. Miejscowi uważają, że składanie ofiary Bogu, czyli rundka z kurczakiem
dookoła kościoła, gwarantuje, że mięso będzie smaczne i zdrowe. Żeby nie było
za łatwo, to kurczak podczas biegu jest żywy i wierzga,a zabija się go
bezpośrednio po zakończonej czynności.
Oczywiście nie robią tego panie, a mężowie, którym przyglądają się
dzieci. Dla ciekawskich – z
owcami/krowami i innymi większymi od kurczaka stworzeniami nie biegają. ^^
| Słynnym armeńskim zwyczajem - śmiecimy wszędzie, gdzie się da. |
Na drogę prowadzącą do Tatev szliśmy w świetnym humorze,
żartując z tego jak się wystraszyliśmy kobiety z kurą i z tego, że rubryka
„nieruchomości” w lokalnej gazecie pewnie wygląda tak:
"Sprzedam: Dom czteropokojowy z garażem i pięcioma
jaskiniami. Cena do uzgodnienia."
lub
"Dwie słoneczne jaskinie, każda po około 4m2
zamienię na jedną jaskinię około 10m2, najlepiej z widokiem na
Goris".
A wy co byście powiedzieli na dom z jaskinią w gratisie?
:)
Heeeeeeej, ale tam jest ładnie! :D
OdpowiedzUsuńAle jakbym musiała chodzić do tej szkoły, to bym chyba umarła...