piątek, 8 lutego 2013

Kutaisi - Tbilisi. Challenge accepted!

Wielu rzeczy z ostatniego pobytu w Gruzji już nie pamiętam, bo dawno temu to się działo. Jedno mi chyba tylko na zawsze zostanie w głowie - szalony kierowca, z którym ja i Martin mieliśmy okazję jechać autostopem. Na początku łapania stopa trochę się zdołowaliśmy, bo przez prawie godzinę nic się nie zatrzymywało,a chcieliśmy dojechać do Tbilisi przed zmrokiem. Jednak jak już nam się udało złapać auto, to nadrobiliśmy stracony czas w mgnieniu oka... Facet pruł nieprzerwanie 120km/h i więcej. Nie włączał kierunkowskazów,wpychał się ciągle na trzeciego i co chwilę odbierał telefon. Nawet ja- znany śpioch- nie byłam w stanie zasnąć w takich warunkach - bałam się zwyczajnie, że już się nie obudzę. ^^ A biedaczek Martin siedział z przodu...


Nie jechaliśmy na szczęście z tym facetem do samego Tbilisi,a wysiedliśmy w Gori, mając przed sobą jeszcze spory kawałek do stolicy. Martin nie chciał już jednak autostopować, ja również, więc wzięliśmy marszrutkę, bo ostatnie doświadczenie naprawdę nas zniechęciło ( facet nie dość, że pirat drogowy, to jeszcze nie mówił w żadnym ze znanym nam języku,milczeliśmy więc jak... GRÓB). W Tbilisi załatwiliśmy już sobie nocleg u znajomej z OATu - sympatycznej Gabrielle z Belgii. Jakichś szalonych planów na zwiedzanie nie miałam, toteż przez kolejne dni  (zanim zaczął się trening, z powodu którego znalazłam się w Gruzji) robiłam co popadło - raz wybraliśmy się na świąteczny kiermasz, na którym odkupiłam od ambasady USA i Francji kilka starych pisemek. Kupowałam też starawe pocztówki w antykwariatach i upiekłam kilka pizz z Gabrielle, Martinem i Gabrielą (Norweżko-Chilijka z Francji :) ). Nie zabrakło też oczywiście spaceru po starym mieście i wieczornej wizyty w dobrze znanym w Tbilisi pubie Canudos, w którym podczas październikowej wizyty bywaliśmy co wieczór. ;))


Od mojego ostatniego pobytu Tbilisi bardzo się nie zmieniło,jedynie kolorystyka drzew była inna, więc kadry mogą się powtarzać. ;))

Tym razem pobłąkałam się też trochę po innych bocznych uliczkach, niż te ze starego miasta i bynajmniej się nie nudziłam. Najpierw spotkałam się z wrzeszczącym na mnie facetem, któremu nie podobało się to, że robię zdjęcia staremu domofonowi (chyba się bał, że jestem szpiegiem^^), potem się naraziłam kobiecie wieszającej pranie, bo zauważyła, że celuję w jej stronę obiektyw. Najgorsze było to, że jej balkon był tuż nad bramą, którą musiałam wyjść. Schowałam się więc na jakiś czas za inny budynek, ale kobieta cały czas tam była. W końcu zagadałam jakąś inną panią o drogę. Ona tak się zaangażowała w pomoc, że przeszłyśmy razem przez bramę i nic mi się nie stało, pani "zła" patrzyła się na nas i słowem się nie odezwała. A już oczyma wyobraźni widziałam, jak wylewa na mnie kubeł zimnej wody. ;))))

2 komentarze:

  1. Ej, jakie ładne było Tbilisi jesienią z tymi kolorowymi drzewami!
    A domofon jest świetny. Też bym mu urządziła sesję zdjęciową. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie domofony to ja już chyba gdzieś widziałam ! ;)

    OdpowiedzUsuń

.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...